Komentarz:
Podpisano: Nawiedzony
Przemku, gdyby tak polecieć do AU na wizie turystycznej z torbą pełną kasy i zaszyć się na dziko gdzieś w interiorze po wsze czasy to dałbym radę żyć?
Czy pościg za mną by ruszył?
Pytanie z komentarza jest na tyle ciekawe, że poświęcę mu osobny wpis. Kto wie, może nawet będzie to inspiracją do rozpoczęcia nowej serii?
Coś jest na rzeczy. W poprzedniej pracy spotkałem m.in. osoby o nazwisku Michael Jackson oraz John Lennon. Serio. To byli jacyś faceci żyjący w małych miasteczkach daleko od szosy. Są teorie, że nawet Elvis Presley gdzieś się na australijskim outbacku ukrywa ;).
Zaszycie się w „interiorze” skojarzyło mi się z przypadkiem opisanym tutaj. W skrócie: jakiś facet łazi po górach, na samych odludnych szlakach. Obserwuje ludzi z ukrycia, szpera w ich bagażach. Czasami bywa widywany w górskich miasteczkach. Miłośnikom trekkingu chodzą ciarki po plecach od czytania takich historii.
Nie wiem czy coś takiego „Nawiedzony” miał na myśli. Jeśli tak, to przypuszczam, że nawet walizka pieniędzy nie musiałaby być specjalnie wielka.
Jeśli jednak chodziło o bardziej cywilizowane zaszycie się, to nie jestem pewien. W małych miasteczkach w interiorze ludzie znają się nawzajem lepiej niż na przedmieściach dużych miast. Nowy sąsiad na pewno wzbudziłby zainteresowanie, nawet jeśli zamieszkałby na odległej farmie.
Co innego przedmieścia. Słynne były przypadki hitlerowskich zbrodniarzy wojennych, ściganych w Europie za wojenne morderstwa, a żyjących sobie spokojnie gdzieś na obrzeżach Melbourne czy Sydney w otoczeniu gromadki wnuków.
Teraz byłoby pewnie trudniej, nie ma już fali imigracji dipisów z Europy, szukających miejsca dla siebie, trudniej zniknąć w tłumie. Jednak wciąż w Australii nie ma dowodów osobistych, nie ma instytucji meldunku; kto wie czy komuś odważnemu nie udałoby się spokojnie zamieszkać w otoczeniu sąsiadów z Indii i Chin. Pod warunkiem, że nie musiałby nawiązywać kontaktów z urzędem podatkowym oraz Medicare.
Zanim jednak „Nawiedzony” przyleci tutaj z walizką pieniędzy to sugeruję sprawdzić, czy nie dałoby się tego załatwić najzupełniej legalnie. W Australii zawsze była furtka wizowa dla inwestorów, którzy mogli sobie wizę zwyczajnie kupić, gdy walizka pieniędzy była wystarczająco gruba.
Poza tym co to za pomysł żeby zaszywać się w interiorze z walizką pieniędzy? Jeśli już to lepsze byłoby jakieś nadmorskie miasteczko. A już zupełnie najlepiej to pomieszkać sobie po pół roku w różnych miejscach, zanim ktokolwiek zacznie się tobą interesować to już zmienisz miejsce pobytu. Hawaje, Tajlandia, Filipiny, może gdzieś na Karaibach. Albo Pitcairn Island, jeśli cię przyjmą. Jeśli Australia, to może jakieś mało popularne wyspy jak Norfolk Island, King Island albo Flinders Island? Jak się ma wypchaną walizkę to możliwości są prawie nieograniczone.
PS
Zdaję sobie sprawę, że pytanie to był raczej żart. Tak też proszę potraktować moją na nie odpowiedź.