Byliśmy na musicalu „Koty”. Dzieci na wakacjach, a gdy nie ma w domu dzieci to… trzeba czas wykorzystać. Nie bójcie się jednak, nie będę was katował recenzją z przedstawienia obecnego na scenach od ponad 30 lat. Chciałem o czymś innym.
Rozejrzeliśmy się po sali teatru Regent i co nas uderzyło w oczy to fakt, że było… biało.
Jak, nie przymierzając, w australijskim parlamencie.
Teatr znajduje się w ścisłym centrum Melbourne, na Collins Street. Gdy spaceruje się ulicą w drodze na przedstawienie to mija się tłum ludzi: turystów, mieszkańców… Co uderza w oczy to wielokulurowość i wielorasowość tego tłumu. Hindusi, Azjaci, Murzyni, Biali. Mieszka tutaj 150 narodów i to na ulicach widać.
Tymczasem na „Kotach” było biało. Gdzieś nagle zniknął ten cały tłum Hindusów i Chińczyków. Gdyby nie iPhony w rękach to można by pomyśleć, że czas się cofnął o 50 lat.
Uważni czytelnicy pewnie pamiętają, że to nie pierwsza taka obserwacja z mojej strony. Jak dotychczas zauważyłem, że wyłącznie białą Australię można spotkać na:
- zajęciach dla ratowników na plaży,
- kempingach (dla Ozich to styl życia, dla Azjatów: dowód ubóstwa),
- ścieżkach rowerowych w godzinach dojazdu do pracy (podobnie: tylko biedota jeździ na rowerze; znaczy: nie stać ich na samochód),
- parlamencie (ja uznaję to jako zaletę systemu jednomandatowego: żadnych frakcji etnicznych, rządzi większość),
- teraz do listy dodaję: teatr.
Inny ciekawy wariant tego zjawiska występuje w restauracjach: Hindusi i Chińczycy nie przyjmują do wiadomości istnienia innych kuchni niż ich własna. Tak więc w azjatyckich restauracjach spotkasz Azjatów i białych, w hinduskich: Hindusów i białych.
Co ciekawe wyjątkiem zdaje się być Kościół. Przynajmniej w katolickich kościołach mam wrażenie, że czasem Azjatów i Hindusów jest więcej niż białych. Wśród księży jeszcze bardziej, większość parafii wiejskich obsadzona jest przez księży z silnym akcentem i kremowej karnacji.
Czynnikiem wzmacniającym asymilację wydaje się być też krykiet. Dla nas Polaków gra absolutnie śmieszna, ale Hindusi są jej wyznawcami, podobnie jak Ozi.
Mimo tego mam wrażenie, że ta cała wielokulturowość jest jak apartheid: każdy we własnym sosie i tylko we własnym gronie. Zero otwarcia na inne kultury.
13 odpowiedzi na “Jednokulturowe koty”
Australia, to marzenie, niestety żona boi się pająków więc u mnie odpada, puki co pozostaje podziwianie kotów rosyjskich to chyba moja ulubiona rasa kotów 🙂
Ciekawi mnie, czy to się zmienia wraz z kolejnymi pokoleniami, czy nawet urodzeni w Australii Hindusi czy Azjaci trzymają się raczej swoich rozrywek i kuchni?
Azjaci integrują się dość dobrze w drugim pokoleniu. O Hindusach trudno mi się wypowiedzieć, bo nie znam dorosłych urodzonych już w Australii. Przypuszczam, że z nimi będzie trudniej. To kultura dość zamknięta, a do tego w 99% zawierająca małżeństwa aranżowane przez rodziców i bardzo rzadko są to małżeństwa mieszane (choć bywają).
Ale bzdura. W Sydney na ścieżkach rowerowych to każda narodowość i tak samo w knajpach, teatrze itp.
U sierpniu na deski broadwayowskie wracaja 'Cats” tez. Nie wiem, na jak dlugo, ale podobnie jak West Side Story to klasyk, ktorego obejrzenie nalezy do dobrego tonu. Wg mnie, Bialasa:)
I ciekawa obserwacja…faktycznie, nie widzialam Chinczyka czy Hindusa we wloskiej knajpce…Ale moj syn, ze swoimi kumplami, Azjatami, chodzi na pizza 🙂
A mnie to się podoba.Niech będą te różnice w kuchni,kulturze,sporcie …we wszystkim. Nie chcę świata -kisielu,rozmytego,rozwodnionego.Jeśli idę np do Włocha ,czy Chińczyka/kuchnia/ to wiem na co mogę liczyć.Podobnie ze wszystkim-jak moda,muzyka.Oczywiście ,że kultury się przenikają,ale oby nie za bardzo.Co ich obchodzą jakieś ,,białe”koty-szmoty.Większości białych też nie obchodzą.Czy my ,,wytrzymalibyśmy na hinduskiej sztuce,lub chińskiej operze? Może ktoś był,niech się pochwali 🙂 .Może nawet uwierzę,że był dwa razy:-)
W porządku, faktycznie nie bylem na chinskiej operze. Ale mimo wszystko widze jakis brak symetrii w tym wszystkim. Po pierwsze jak pojechalem jednak mieszkac do Australii, a nie do Chin. Po drugie w chinskich knajpach widac bialych, a odwrotnie wcale.
Pewnie taka pseudonauka zwana socjologią by tu coś wyjaśniła.Raz-AU to jednak kraj emigrantów i jest jak jest.Przywożą oni swoje najmocniejsze cechy kulturowe.Dlatego smaczne kuchnie wyparły angielską.Nie mówiąc o tu powstałej typu tych skiśniętych drożdży,vegemite.Dwa-emigrant to raczej biedak na dorobku.Musi powstać klasa średnia,która stworzy ,że tak powiem,,potrzeby wyższe”Pewnie przez wszystkie fazy musi przejść.Biały ma za sobą etap zachwytu samochodowego i przesiadł się na rower/częściowo/,bo auto też ma.Ten etap przerabiamy w Polsce.A z kościołem to jest b,ciekawie.Też to zauważyłam.W AU-kolorowo.Sydney-katedra StMary’s-w centrum.Są ,wiadomo też parafie typowo narodowe z życiem kulturalnym itd.Jak na całym świecie.Jest np w Skandynawii tak,że budynek kościoła służy wielu narodom.Idziesz na katolicką mszę,a tu z kościoła wychodzi tłum Filipińczyków:-) .Świat jest ciekawy.Wciąż nas zachwyca i zadziwia.I cieszę się ,ze o tym pisze Polak z drugiego końca świata.
Program imigracyjny w Australii nakierowany jest na ludzi z dobrymi kwalifikacjami. Hindusi dla przykladu niemal opanowali branze IT, maja drogie domy i samochody, nie nazwalbym ich biedakami na dorobku.
Hidusi są obecni w IT i w medycynie (ci wykształceni) ale nadal np. chronicznie unikają wszelkiej pielęgnacji zieleni – przynajmniej w UK. Zgaduję że w ich kulturze jest to zajęcie kast niższych. Pewnie podobnie jest z jazdą na rowerze, która kojarzy się z rikszami (czyli znowu zajęciem dla biedaków).
Z tą pielęgnacją zieleni to chyba zależy, nie wiem czy od kasty, czy może regionu kraju lub wyznania. Znam takich co nie mają z tym problemu.
Myślę, że nie rasa decyduje tylko tradycja ekonomiczna I kulturowa. Słusznie zauwazyłes, że nie uważaja rower za dowód ubóstwa. Myślę, że podobnie myśli migrant z każdego ubogiego kraju a nawet I z zamoznego, ale z dołów społecznych.
Na początku lat 80 przybyła do Australii liczna grupa Polaków I też nie było ich widać w teatrze czy na campingu. Nawet 35 lat później na sztuce Mrożka Wielebni w Art Center też nie było ich widać.
Zgadzam się z tym co piszesz i nie dziwi mnie, ze nie kazdego interesuje teatr. Jednak tutaj roznice dotycza calych grup etnicznych, a nie ich elit czy dołów.