W ostatnią sobotę odbyły się w Australii wybory do parlamentu federalnego w Canberze. Wynik wyborów (bardzo wyraźna porażka rządzącej Partii Pracy) był przewidywany od dawna, jednak dla świata może on być jakimś zaskoczeniem. Oto bowiem świetnie (w propagandzie) prosperująca Australia, jedyny kraj Zachodu jaki oparł się kryzysowi wyrzuca na zbity pysk rząd, a rządząca dotychczas partia uzyskuje najgorszy wynik od ponad 100 lat!
Czy Australia stała się nagle tak prawicowa i konserwatywna? Niekoniecznie. Przyczyny takiego stanu rzeczy są moim zdaniem dwie.
1. Kryzys.
Australia to gospodarka dwóch prędkości. Pierwsza prędkość, ta o której głośno w mediach na świecie to ogromne pustki interioru, gdzie największe kompanie wydobywcze (BHP Billiton i Rio Tinto) wydobywają tanim kosztem surowce potrzebne głównie Chinom oraz gdzie rodzą się największe współczesne fortuny antypodów, żeby wymienić chociażby najbogatszą kobietę świata Ginę Rinehart oraz ekscentrycznego budowniczego repliki Tytanica: Clive’a Palmera, jedną z gwiazd ostatnich wyborów.
Czy w Australii jest tak dużo surowców do wydobycia?
Podobno wcale nie, jest tyle co wszędzie. Tak się jednak składa, że jest to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie bez żadnych niemal kosztów można robić w ziemi dziury powierzchni tysięcy hektarów i minimalnym nakładem pracy wydobywać na powierzchnię wszystko co daje się przetworzyć: węgiel, uran, żelazo, cynk, aluminium i pewnie wiele innych minerałów również. Jest to ogromny przemysł oparty na kontraktowych pracownikach, przylatujących na swoje placówki na pustkowiu w systemie FIFO (Fly In Fly Out – kilka tygodni pracy i przerwa w swoim mieście – najczęściej w Perth), albo wręcz mieszkających czasowo w miastach typu Mount Isa. Jeśli kogoś interesuje ciekawe spojrzenie na to życie pierwszej prędkości Australii to zachęcam do obejrzenia kapitalnego filmu pt. Czerwony pies.
Drugą gospodarką, o zwykłej kryzysowej prędkości, jest gospodarka wielkich miast. Oparta jest ona tradycyjnie na rolnictwie, przemyśle oraz usługach i jak najbardziej dotyczy jej kryzys jaki przeżywa wciąż reszta świata. Wysokie koszty produkcji powodują co rusz zamykanie kolejnych zakładów przemysłowych (z najbardziej znanych: zamyka produkcję samochodów Ford, twórca i wynalazca nadwozia typu ute i producent kultowego modelu Falcon), co najmocniej dotyka najbardziej przemysłowe miasto Australii: Melbourne.
Outbackowa gospodarka, czyli przemysł wydobywczy to wielka wygoda dla Australii. Oto bowiem pomimo kryzysu i coraz mniejszych dochodów z podatków bezpośrednich rząd może wciąż pobierać gigantyczny VAT od firm kopalnianych i finansować nim rozdmuchane wydatki centralne.
Co jak co bowiem, ale wydawać pieniądze rząd lewicowy lubi i umie. W 2007 roku Kevin Rudd odziedziczył po rządzie Johna Howarda nadwyżkę budżetową i nieźle uciułaną górkę pieniędzy, którą nie tylko udało mu się szybko wydać już w pierwszym roku rządzenia, ale i zadłużyć kraj. Rozmiary tego długu nie są jeszcze w żaden sposób porównywalne z rozpaczą krajów UE lub Japonii, ale jesteśmy na dobrej drodze w tym kierunku.
Do tego rząd Partii Pracy dobił gwóźdź to trumny i postanowił zabić kurę znoszącą złote jaja wprowadzając podatki od kopalin oraz od emisji dwutlenku węgla, które znakomicie ograniczyły konkurencyjność australijskiej gospodarki i co by nie powiedzieć zamierzony skutek odniosły: gazów cieplarnianych Australia na pewno emituje mniej, bo gospodarka się kurczy. Globalnie to oczywiście nie zmienia nic, bo emisję przejęły głównie Chiny i inne kraje, do których przenosi się produkcję z zakładów zamykanych w Australii.
Problem rządu Partii Pracy leży w tym, iż większość wyborców mieszka na terenach gospodarki drugiej prędkości. W ostatnim roku nie było prawie tygodnia bez informacji o tym, że kolejny zakład zwalnia setkę pracowników. W takiej sytuacji wszystkie tematy, które kiedyś wyniosły Kevina Rudda do władzy lub miały pomóc teraz (np. zmiany klimatyczne czy małżeństwa homoseksualne) straciły mocno na znaczeniu w oczach przeciętnego wyborcy, dla którego koszula bliższa jest zwykle ciału i który nie chciał już słuchać o tym czy chłopak panny premier jest gejem czy też nie jest tylko chciał usłyszeć, że jednak jakąś pracę będzie można jeszcze w tym kraju znaleźć.
2. Słabość przywództwa.
Kevin Rudd wygrał w 2007 wybory zdecydowanie, rządził potem przez prawie 3 lata i nagle przed wyborami został przez kolegów wywalony na pysk (którym było stanowisko ministra spraw zagranicznych), bo podobno nie dało się z nim wytrzymać. Do kolejnych wyborów Partia Pracy poszła osłabiona i nie udało jej się ich wygrać. Przegrać też się nie udało i nowa premier Julia Gillard utworzyła rząd mniejszościowy, przekupując posłów niezależnych.
Każda decyzja, którą udawało jej się w tym układzie przeforsować okupiona była układem zawieranym z posłami niezależnymi, podkupowaniem posłów opozycji i gierkami zakulisowymi, w którym panna Gillard okazała się być bardzo sprawna. Problem był jednak taki, że australijska publika nie przyzwyczajona do takich slalomów ścierpieć ich nie mogła i popularność rządu leciała po równi pochyłej.
W ostatniej chwili w akcie desperacji koledzy ponownie postanowili szefowi wbić nóż w plecy i wysłali premier Gillard na przedwczesną emeryturę, przywracając z zaświatów politycznych Kevina Rudda.
W ostatecznym rozrachunku to niewiele pomogło i oto mamy nowego premiera Australii, zdeklarowanego konserwatystę, Tony’ego Abbotta. To niesłychanie barwna postać, warta chyba osobnej notki, więc ten przydługi wpis na tym kończę.
Zaglądajcie więc na bloga, bo ciąg dalszy nastąpi…
5 odpowiedzi na “Zawiało z prawej”
Przemo, jakoś mi brakuje twoich wpisów – kiedy kolejne? 🙂
Hej Piotr, to chyba kłopoty z motywacją. Mam nadzieję, że ona jednak wróci gdy pojawi się trochę nowych tematów.
Jak świat długi i szeroki, rządy lewicy kończą się zadłużonym budżetem, szerzeniem pedalstwa, rozluźnianiem norm moralnych i kryzysem gospodarczym. A ludzie jak barany, szybko zapominają, i ledwo konserwatyści zdążą posprzątać bałagan po lewicy, co zawsze jest bolesne finansowo, ludzie się burzą i znów głosują na sprzedawców utopii. Hiszpania ciężko zapłaciła za rządy Zapatero gigantycznym kryzysem gospodarczym, Francja już płaci za rząd Hollande`a. I tak historia kołem się toczy.
Kevin w 1997?
To dlatego, że taki stary jestem i mi się wydaje, że 1997 był wczoraj. Ale cieszę się, bo to znaczy, że ktoś czyta i cokolwiek kapuje. Dzięki i poprawiłem.