Kategorie
Tymczasem w Australii

Jednomandatowe okręgi wyborcze w Australii

Canberra, stolica Australii, budynek parlamentu

JOWy (jednomandatowe okręgi wyborcze) były głośne swego czasu, najstarsi górale ledwo to pamiętają, gdy obok 3×15 były jednym z haseł wyborczych Platformy Obywatelskiej.

Zapomniane przez PO (żeby je wprowadzić trzeba by zmienić konstytucję, a to zadanie niełatwe)  zrobiły się głośne ponownie dzięki Pawłowi Kukizowi i jego akcji zmieleni.pl.

Nie będę tutaj przypominał na czym polega idea ordynacji większościowej (kto chce to sobie doczyta). Jako jednak, że mieszkam od prawie 8 lat w kraju, w którym system taki obowiązuje (w Australii od ponad 100 lat obowiązuje bez większych zmian jeden z wariantów systemu westminsterskiego, czyli opartego na brytyjskim) to opowiem troszkę o tym jak jego hipotetyczne zalety działają w praktyce.

Przyjrzyjmy się zatem po kolei zaletom JOWów, które cytuję za stroną zmieleni.pl:

Pierwsza.

JOW likwiduje selekcję negatywną, która polega na forowaniu przez wodza partii działaczy biernych, miernych ale wiernych (BMW) . Nie będzie układanych przez partyjne wierchuszki list wyborczych, lojalność wobec wodza znika a pojawia się wobec Nas obywateli. Co więcej, stosując JOW z jedną turą wyborów – czyli zasadę zwycięzca bierze wszystko – uruchomimy selekcję pozytywną!

Tutaj spotyka nas lekkie rozczarowanie. W australijskich JOWach każdy z mandatów można określić jako „bezpieczny” (utrzymywany przez partię zwycięską z bezpiecznym marginesem) lub „marginalny” (czyli taki, który przy zmianie nastrojów wyborczych może łatwo przypaść drugiej stronie). Do tego trzeba dodać, że podobnie jak w Polsce, pewne okręgi tradycyjnie głosują na określoną partię. Rezultat jest taki, że wódz partii daje zasłużonym działaczom okręg „bezpieczny”, a młodym na dorobku okręg „bezpieczny” ale dla strony przeciwnej. Szansa na wygranie w tym ostatnim przypadku jest prawie zerowa, np. nigdy w historii Partia Liberalna nie miała posła z okręgu Altona w Wiktorii, a Partia Pracy nigdy nie miała posła z okręgu Higgins, chociaż kandydatów rzecz jasna wystawiają.

Gwiazdy polityczne rodzą się gdy udaje im się przeciągnąć okręg marginalny na swoją stronę. Tutaj być może jest więc siła tego rozwiązania.

Dlaczego politycy boją się okręgów jednomandatowych? Podam przykład:

Były premier John Howard przegrał swój teoretycznie „bezpieczny”  okręg w Sydney w przegranych przez Partię Liberalną wyborach z 2007 roku. Premier Howard odszedł z bieżącej polityki chyba na dobre, a Partia Liberalna odzyskała ten mandat w kolejnych wyborach w 2010 roku. Czyli jakieś ryzyko – choć rzadkie – jednak istnieje. Szefowie słabszych partii w ogóle nie startują do Izby Reprezentantów, bo nie dostaliby się do niej. Zamiast tego mają zapewnione ciepłe posadki w australijskim Senacie, gdzie wybory są proporcjonalne, ale który jest jednak drugą ligą…

Czy polscy politycy mają dość cywilnej odwagi aby się takiemu ryzyku poddać? Wątpię.

Druga. 

JOW przywraca odpowiedzialność osobistą posła przed wyborcami w jego okręgu. W małym jednomandatowym okręgu wyborczym poseł będzie podlegał nieustannej, skrupulatnej kontroli.

Prawda. Regularnie otrzymuję od lokalnego posła informacje o tym co takiego udało mu się wywalczyć. A to jakaś dodatkowa dotacja na szkołę, a to jakaś inna inwestycja. Z reguły to są jednak sprawy małostkowe, polegające na wyrwaniu dla swojego regionu odrobiny ze wspólnej kasy państwowej, więc najczęściej dla państwa wręcz szkodliwe.

Znaczenie tego punktu jest niewielkie, przynajmniej dla okręgów „bezpiecznych”, bo prawdziwa kasa kieruje się innymi regułami. Rząd Partii Pracy nie ma np. najmniejszego interesu w inwestowaniu w okręgi „liberalne”, których nigdy nie zdobędzie, a nawet interes w inwestowaniu w okręgi własne „bezpieczne” ma niewielki, bo i tak uważa je za własne. W gruncie rzeczy najlepiej na tym systemie wychodzą okręgi „marginalne”, których utracenie może grozić przejęciem władzy przez opozycję.

Zgoda jednak, że system JOW eliminuje posłów z przypadku. Nie ma już posłów typu „zapchajdziura”, koleżków premiera, którzy dostali się do Sejmu z 9 (dla przykładu podaję, bo nie wiem kto takie miejsce zajął) miejsca w Warszawie i o których potem każdy się zastanawia skąd się właściwie wzięli. Każdy z osobna musi wywalczyć większość w swoim okręgu.

Trzecia.

JOW otwiera system polityczny umożliwiając wymianę elit. Dziś zmieniają się w Polsce rządy, ale u władzy pozostaje wciąż ten sam krąg ludzi (Tusk, Kaczyński, Pawlak, Miller są w Polskiej polityce obecni od 20 lat!) A przecież trudno zaprzeczyć, że władza deprawuje i zużywa… JOW oznacza wybory w małych okręgach, a więc daje szanse ludziom, którzy sprawdzili się lokalnie.

Nie widzę jakichś gwałtownych zmian personalnych na australijskiej scenie politycznej. Rzeczywiście, przegrani przywódcy często odchodzą ze sceny, ale ja bym to przypisał raczej innej kulturze politycznej niż ordynacji. Dla przykładu: była premier stanu Queensland Anna Bligh przegrała sromotnie ostatnie wybory po czym, pomimo, że sama uzyskała mandat w okręgu „bezpiecznym”, to z niego zaraz zrezygnowała i odeszła z parlamentu. Ordynacja jej do tego nie zmusiła, tylko przyzwoitość i koledzy.

Wymiana elit jest bardzo trudna gdyż, jak pisałem wcześniej, okręgi, które da się wygrać otrzymują krewni i znajomi królika, a nie młode wilki. Jedynym wyjątkiem od reguły jest wspomniany wcześniej przykład Johna Howarda, przypadków podobnych do Anny Bligh jest nieporównanie więcej.

*   *   *

Oprócz tych trzech punktów wymienionych przez „zmielonych” dodałbym od siebie kilka innych, nawet chyba ważniejszych:

 

Czwarta

Stabilność władzy i brak konieczności zawierania koalicji.

W systemie większościowym partia zdobywająca ok. 40% głosów nie ma zwykle trudności z samodzielnym utworzeniem rządu. Żeby było śmieszniej akurat obecna kadencja parlamentu federalnego jest przykładem wyjątku od tej reguły: obie największe partie zdobyły dokładnie tyle samo głosów i szalę zwycięstwa przechyliła trójka posłów niezależnych i jeden Zielony. Jednak taka sytuacja zaistniała po raz pierwszy od półwiecza i po 2 latach Australijczycy mają jej już serdecznie dosyć.

W Polsce przy takim systemie mielibyśmy spokojną większość dla PO (a wcześniej dla PiS) i nigdy nie byłoby wicepremiera Pawlaka, Leppera ani Giertycha. Chociaż być może w takim układzie sami poszliby wcześniej po rozum do głowy i zapisali się do innych partii niż obecnie.

Piąta

Duopol władzy.

Celem systemu westminsterskiego jest wyłonienie sprawnego rządu, a nie żeby każdy miał swojego przedstawiciela w parlamencie. Wszystkie partie poza czołową dwójką są w parlamencie marginalizowane, nawet jeśli uzyskują ponad 10% głosów.

W Polsce efekt byłby taki, że mandatami podzieliłyby się między sobą PO i PiS, a reszta dostałaby nic, albo jakieś pojedyncze mandaty. Nie byłoby w Sejmie Ruchu Palikota, SLD, a być może również PSL (choć to zależy od mapy okręgów, bo przy umiejętnym planowaniu można by powtórzyć względny sukces australijskiej National Party, słabej w skali kraju, ale silnej lokalnie).

Szósta

Marginalizacja mniejszości.

Jeśli ktoś przejdzie się ulicami Sydney czy Melbourne, a potem popatrzy na obrady parlamentu to może pomyśleć, że to całkiem inny kraj. Tłumy kolorowych imigrantów, setki tysięcy Chińczyków, Hindusów, że o Polakach nawet nie wspomnę  nie mają żadnej reprezentacji w parlamencie, który do dzisiaj pozostaje biały. Wyjątkiem jest bodajże tylko jeden Aborygen, wybrany w okręgu wiejskim, żeby było śmieszniej z Partii Liberalnej….

Jaki byłby tego efekt w Polsce: wszyscy Biedronie, Grodzcy i mniejszość niemiecka musieliby szukać innego zajęcia. Nie dałbym nawet złamanego grosza za posła Godsona z Platformy. Za to z pewnością znalazłoby miejsce w parlamencie kilka lokalnie silnych osobowości, które w systemie proporcjonalnym nie mają nawet jak startować jeśli nie liżą tyłka wodzowi.

*   *   *

Podsumowując: o ile pozostaję zwolennikiem ordynacji większościowej jako skuteczniejszej, to odnoszę wrażenie, że nadzieje pokładane w takim rozwiązaniu przez „zmielonych” są zbyt wielkie, albo raczej pokładane nie w tym miejscu co należy.

13 odpowiedzi na “Jednomandatowe okręgi wyborcze w Australii”

Chciałbym zauważyć, że problem z punktu nr1 w USA został rozwiązany już około 100 lat temu. Wprowadzono tam prawybory w partiach dzięki czemu przewodniczący partii, czy też grupa, która rządzi partią nie ma dużego wpływu na ustalanie list wyborczych

Masz rację. Jednak nie jest to rozwiązanie systemowe. Równie dobrze można sobie wyobrazić, że prawybory wyłaniają kandydatów w ordynacji proporcjonalnej. To, że tak się nie dzieje wynika raczej z kultury politycznej niż zalet samego systemu.

W USA to jest własnie rozwiazanie systemowe. W sumie możnaby powiedzieć że w ordynacji proporcjonalnej też są prawybory bo jest pare/parenascie osob na liscie danej partii w wyborach , które ze sobą konkurują. Fakt ze kazdy ma inne miejsce na liscie sprawia ze wygrywa najczesciej ten kto jest najwyzej

Dzień dobry 🙂

Może ulepszeniem stv byłoby odebranie prawa szefowi partii do odgórnego przyporządkowania kandydata do okręgu na rzecz wskazywania lokalnego lidera z danej partii przez lokalne społeczności?
Doszłoby do lokalnej rywalizacji kandydatów, poddanie ich nieustannej ocenie przez lokalne środowisko bez większego wpływu szefa partii i umożliwiłoby zmianę stanu posiadania okręgów. Oczywiście w dłuższym okresie czasu, ponieważ przywiązanie do głosowania natą samą partię bywa mocne. Być może wzrosłaby rola lokalnych kandydatów bezpartyjnych?

Swoje rozważania próbuję zastosować do realiów Polski.

Dziękuję za obiektywny opis wad i zalet australijskiej odmiany jow.

Pani Wong jest senatorem, ale akurat w senacie obowiązuje inna ordynacja i nie głosuje się na osobę, tylko na partię (odwrotnie niż w Polsce).
Moje rozważania na temat szans „innych osób” w jednomandatowych okręgach w Polsce proszę jednak potraktować z dystansem, nie roszczę sobie prawa do bycia wyrocznią. Prędko tego nie sprawdzimy, bo wątpię, aby tęczowi posłowie Palikota mieli kiedykolwiek warunki i szanse do startu np. w wyścigu do jednomandatowego okręgu senackiego.

Co do posła Godsona to przepraszam, że go tutaj użyłem w takim kontekście, bo go lubię i życzę jego frakcji powodzenia w wewnętrznych szarpaninach w PO. Chciałbym pewnego dnia zobaczyć, jak wygrywa on mandat senatora dla PO, co byłoby dowodem na niesłuszność moich obaw.

Pan John Godson jest bardzo znanym i cenionym byłym samorządowcem w Łodzi (odsyłam do wujka google).
Z tego co mi wiadomo w Izbie Reprezentantów/Senacie zasiadają ludzie o „innych” orientacjach seksualnych. Chyba, że np. Penny Wong już senatorką nie jest.

@Olga: żyjemy. Wpisy są rzadsze gdyż postanowiłem zamienić ilość w jakość. Tak sobie przynajmniej tłumaczę swój brak pomysłu na dalsze funkcjonowanie bloga :).

@Moja-ameryka: Dziękuję bardzo za wyróżnienie, czuję się zaszczycony. Jednak powstrzymam sie od wyróżniania kolejnych blogów, przez to order pozostanie bardziej elitarny ;).

Witajcie! Długo już u Was cisza na blogu. Mam nadzieję, że wszystko w porządku? Zagladam tu sobie do Was z tęsknoty za Australią. Za australijską wiosna zwłaszcza. Pamiętam nasze wiosenne wyprawy do Marysville – jeszcze sprzed pożaru, a potem miesiąc po. Jak cudownie eukaliptusy odradzały się po pożodze! Te zielone listki wyrastające wprost z czarnego, niby to zupełnie spalonego pnia! To był widok nie do zapomnienia!
Pozdrawiam serdecznie i czekam na Wasze kolejne pojawienie się wraz z nowymi, pieknymi zdjęciami!

Ola

Leave a Reply to PrzemekCancel reply