Dotychczas sądziłem, że świat jest dyskiem spoczywającym na grzbietach czterech słoni, stojących na skorupie wielkiego żółwia płynącego przez wszechświat.
Ten jakże prosty i przyjęty powszechnie pogląd należałoby jednak trochę zweryfikować: świat składa się z kilku dysków, każdy na grzbiecie innego słonia. Słonie zaś, jak to słonie: w miejscu ustać nie potrafią, więc się wiercą. Miejsca nie mają za dużo, gdyż skorupy dysków przylegają do siebie ciasno. Słoń to jednak silne zwierzę i czasami udaje mu się przesunąć dysk.
Kto nie wierzy, że to prawda to niech pojedzie na miejsce styku dysków, ot na przykład tutaj. Przedstawiam Wam Uskok San Andreas.
Pech chciał, że dokładnie na styku skorup postanowiono zbudować miasta. Jedno z nich z czasem wyrosło na światową stolicę nowych technologii (San Francisco), a drugie na światową stolicę rozrywki (Los Angeles).
My, po pełnych wrażeń dwóch dniach w Big Sur, postanowiliśmy zboczyć odrobinę ze standardowej trasy i zahaczyć o miejsce noszące szumne miano „światowej stolicy trzęsień ziemi”: Parkfield w stanie Kalifornia. Nie spodziewałem się tam zobaczyć tłumów turystów, ale to co zobaczyłem i tak przeszło moje oczekiwania. Bardzo możliwe, że przy odrobinie dobrej woli Parkfield można uznać za zadupie bardziej nawet zadupowate niż Adelajda.
Po zastanowieniu jednak trudno się temu dziwić: kto by w końcu chciał mieszkać w światowej stolicy trzęsień ziemi?
Krajobraz wokół przypominał z grubsza to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Australii: spalone słońcem wzgórza, gdzieniegdzie jakieś krowy, czasami trafi się drzewko… Samo Parkifield o mało bym przegapił, rozpoznałem tylko w zasadzie mostek, który widziałem wcześniej u wujka Google’a.
słynny most w Parkfield, wjazd na płytę północnoamerykańską
Spojrzałem na siedzących na tylnich siedzeniach samochodu naszych młodych obieżyświatów. Nie wyglądało na to, żeby widok za oknem miał szansę oderwać ich wzrok od wyświetlaczy LCD (będących interfejsem urządzeń wymyślonych całkiem niedaleko od tego miejsca). Wzrok żony wyrażał zaś coś pomiędzy „czy na pewno tego szukaliśmy?”, „gdzie nas właściwie wywiozłeś?”, a „na szczęście klimatyzacja w samochodzie działa bez zarzutu”.
– W porządku, robię kilka zdjęć i spadamy stąd – pocieszyłem drużynę, założyłem swój kowbojski kapelusz, wziąłem aparat i wyszedłem na spotkanie z piekarnikiem. Temperatura na zewnątrz była bowiem bliska trzycyfrowej…
Zapyta ktoś: po co komu Parkfield skoro uskok San Andreas masz chociażby w San Francisco?
Otóż uskok jest, ale go najczęściej nie widać. Przykryty jest zwykle grubą warstwą ziemi i trudno go odróżnić od okolicy. Tutaj w Parkfield uskok biegnie bardzo wyraźnie wzdłuż zagłębienia w ziemi, będącego na co dzień korytem okresowego strumienia. Najciekawszy jest jednak mostek nad uskokiem: położono go na szerokich betonowych pylonach, z góry przewidując, że ulegną one z czasem przesunięciu, zgodnie z kierunkiem ruchu dysków (i znajdujących się pod nimi słoni). Od wybudowania mostu w 1936 roku płyty przesunęły się już o ok. 1,5 metra.
Parkfield jest też ciekawym miejscem z powodu wyjątkowej regularności występowania trzęsień ziemi. Co ok. 22 lata ma miejsce trzęsienie o sile co najmniej 6 stopni Richtera. Fakt ten przyciągnął w to miejsce naukowców, którzy postanowili wywiercić w ziemi dziurę głęboką na kilka kilometrów i mają nadzieję, że pozwoli im to lepiej poznać mechanizmy rządzące trzęsieniami ziemi i, być może kiedyś, nauczyć się je przewidywać.
Na razie jednak nie wiemy kiedy będzie kolejne wielkie trzęsienie. Wiemy, że pewnie nadejdzie i będzie być może katastrofalne w skutkach. Od wielkiego trzęsienia w San Francisco z 1906 roku minęło już ponad 100 lat i Kalifornijczycy spodziewają się kolejnego, które jednak póki co nie nadchodzi. W końcu jednak nadejdzie i wtedy być może przydadzą się trzymane w szafach zapasy jedzenia, które według zaleceń władz mają pomóc przetrwać trudne pierwsze dni od katastrofy.
po chwili wracamy na płytę pacyficzną
Wyjechaliśmy z Parkfield, a ziemia nie drgnęła nawet na milimetr. Za to w wiadomościach z Australii przeczytaliśmy, że tego samego dnia zanotowano trzęsienie ziemi w… Melbourne. Siła 5,4 stopnia Richtera, epicentrum w Gippsland. Ot, paradoks.
Niedaleko, na skrzyżowaniu dróg nr 46 i 41, zginął w 1955 roku James Dean, nazywany amerykańskim Zbyszkiem Cybulskim ;). Jego imieniem nazwano skrzyżowanie (James Dean Memorial Junction), ale chyba zbyt wiele lat minęło od śmierci aktora, bo tablica pamiątkowa w pobliskim Cholame popada powoli w ruinę i zapomnienie…
10 odpowiedzi na “Uskok San Andreas”
[…] jak juz kiedyś pisałem, składa się z dysków spoczywających na grzbietach słoni. Teraz do tego dodam, że wzajemne […]
Bo to jest taka raczej fringe theory, wpadla mi w oko gdzies na Internecie.
Nie sadze zeby byla bez podstaw, aczkolwiek jest nie do udowodnienia 🙂
a tej teorii nie slyszalam!
Ja tez podczytuje 🙂
Co do uskoku, jest taka teoria ze plyty podczas przemieszczania ocieraja sie o siebie i wytwarzaja pole EM, ktore powoduje ze ludzie mieszkajacy na powierzchni maja podwyzszona energie i dziwne pomysly: a to komputery wymyslaja, a to filmy, a to jakies dziwne ruchy spoleczne 🙂
Moze cos w tym jest ?
zona tez czyta i podziwia, pioro czy moze 'klawiatura’ sie rozwija
„Dotychczas sądziłem, że świat jest dyskiem spoczywającym na grzbietach czterech słoni, stojących na skorupie wielkiego żółwia płynącego przez wszechświat.”
Ja tam nadal wierzę Pratchettowi 🙂
CZYTA CZYTA i się zachwyca dziękuję bardzo za wspaniałą lekturę
@Ewa: dzięki
@Chuda: W moich ustach to pochwała 😉 ! Zresztą cała Australia to zadupie i ja uważam, że to zaleta! Choć z drugiej strony z zaletami też nie można zanadto przesadzać ;). Poza tym pocieszyłaś mnie, bo Twój komentarz oznacza, że ktoś to jednak czasami czyta!!!
Kolejna ciekawostka.
Pozdrowienia z zadupia 😉
Sąsiedzi
Świetna relacja 🙂