Trudno jest pisać o San Francisco. Tony atramentu już na ten temat wylano, terabajty pamięci zapisano i kilometry taśm filmowych nakręcono. Kto z nas nie oglądał szalonych pościgów samochodowych kręconych na wzgórzach miasta św. Franciszka.
Może więc najbardziej zaskakujący jest fakt, że pomimo niesłychanie wysoko zawieszonej poprzeczki San Francisco w bezpośrednim kontakcie broni się świetnie.
San Francisco to jest pewien fenomen. Jak się bliżej przyjrzeć to miasto ma pewne braki, które gdzie indziej klują w oczy, a tutaj ich nie zauważamy. I tak na przykład mgła w Londynie będzie powodem do marudzenia, a w San Francisco tylko dodaje uroku i jest umieszczona na co drugiej pocztówce (razem ze słynnym mostem Golden Gate). Zimna woda w oceanie w Melbourne będzie wielkim rozczarowaniem, natomiast w San Francisco woda musi być zimna i to nie tylko w oceanie, ale i w zatoce, bo inaczej uciekinierzy z Alcatraz mieliby za łatwo i cały czar by prysnął. Zimne wieczory zaś to dowód na to, że – jak pisał niezmordowany dostawca cytatów Mark Twain – w San Francisco panuje nieustanna wiosna i nie trzeba kupować letnich ubrań.
Nawet bodajże największa wada San Francisco, czyli fakt, że miasto leży wprost na uskoku San Andreas i jest zagrożone trzęsieniem ziemi jest bagatelizowana. Nikt bowiem z żyjących nie pamięta już legendarnego trzęsienia z 1906 roku, a kolejne, zapowiadane od lat przez sejsmologów, jakoś nie nadchodzi.
Żyją sobie więc mieszkańcy San Francisco we względnym spokoju, wpinają kwiaty we włosy i łagodnym wzrokiem spoglądają na rzesze turystów przetaczających się przez miasto.
Welcome to San Francisco. Wprawdzie hippisem nie jestem, ale miasto podobało mi się bardzo, na liście dotychczas odwiedzonych umieściłbym je bardzo wysoko, chyba w pierwszej trójce.
To był początek naszej wyprawy po USA. Zaczęliśmy od wysokiego C.
Tramwaje
– San Francisco to jedyne miasto w Stanach, w którym można żyć bez samochodu!
– Chcesz powiedzieć, że te tramwaje służą nie tylko turystom?
– Oczywiście, wielu mieszkańców San Francisco z nich korzysta dojeżdżając do pracy.
Taki dialog usłyszałem przypadkowo, stojąc na stopniu tramwaju linowego, ściśnięty między współpasażerami niczym sardynka lub Warszawiak z przedwojennego zdjęcia. Szczerze mówiąc wierzyć mi się nie chce, aby tych tramwajów używali na co dzień mieszkańcy San Francisco. Tramwaj linowy jedzie co prawda co 10 minut, ale zwykle chętnych do wejścia jest tylu, że ustawia się kolejka turystów na dobre pół godziny czekania.
Tramwaje linowe to atrakcja wprost niebywała, zarówno z powodu formy podróży (nasze dzieci nie chciały słyszeć o jeździe inaczej niż na stojąco-wisząco), ukształtowania terenów miasta położonego na wzgórzach, na których adrenalina rośnie raz gdy tramwaj dostarcza fantastycznych widoków osiągając po mozolnej wspinaczce szczyt wzgórza, a drugi raz kiedy posłuszny grawitacji karkołomnie przyspiesza jadąc w dół, jak i z powodu samych tramwajów, napędzanych liną wmontowaną w trakcję między torami. Urządzenie, będące pod koniec XIX-go wieku szczytem techniki dzisiaj jest atrakcją turystyczną w stylu retro, przytomnie zachowaną w San Francisco dla uciechy turystów.

Dawniej w San Francisco funkcjonowało ponad 20 linii tramwaju linowego. Co ciekawe, było to przedsięwzięcie prywatne, które właścicielowi przyniosło całkiem pokaźny zysk. Dzisiaj zachowano 3 z dawnych linii „cable car” i wprawdzie tego nie sprawdzałem, ale myślę, że wciąż ta działalność przynosi zyski. Bilet na pojedynczy przejazd tramwajem linowym to bowiem 6 dolarów, a tramwaje są pełne od rana do późnego wieczora. Często zdarza się, że tramwaj nie zatrzymuje się, z braku wolnych miejsc, na poszczególnych przystankach, a czekający tam zawiedzeni turyści odprowadzają go tylko smętnym wzrokiem.
Jeśli ktoś planuje więcej niż jeden przejazd tym cudem techniki to warto pomyśleć o bilecie całodziennym ($14) lub trzydniowym ($21), ważnym również na pozostałe linie tramwajowe, autobusy, trolejbusy (bo są i takie!) oraz metro.
Za zdjęciu stacja końcowa i zwrotnica tramwaju linowego. Zwrotnica jak najbardziej ręczna: tramwaj wjeżdża na kółko, a ten pan o konkretnej dość posturze obraca go dookoła, wpuszcza pasażerów, zaczepia kabel i wio, znów pod górkę.
Oprócz tramwajów linowych funkcjonuje w San Francisco kilka linii bardziej tradycyjnych tramwajów elektrycznych, w większości również zabytkowych, jak choćby ten widoczny na powyższym zdjęciu.
Lombard Street
Kolejny klasyk, czyli najbardziej kręta ulica świata: Lombard Street.
Alcatraz
Przed nami kolejna atrakcja: Alcatraz. Na razie przyglądamy się wyspie przez lunetę. Nie jest położona specjalnie daleko od miasta, które więźniom musiało się wydawać na wyciągnięcie ręki.
Na wyspę Alcatraz pływa tylko jeden prom o wyznaczonych godzinach. Liczba turystów, którzy odwiedzają wyspę jest więc ograniczona. Warto w tym miejscu powiedzieć, że to jest świetny przykład na to, że nie zawsze spontaniczna podróż „na żywioł” jest najlepszym rozwiązaniem. W przypadku Alcatraz na przystani 31 najbliższe bilety można dostać na… za tydzień (w najlepszym wypadku). Jeśli ktoś planuje spędzić w San Francisco tylko kilka dni to obejrzy sobie The Rock z daleka. Rozwiązaniem jest wcześniejsze kupno biletów online…
Alcatraz
Pamiątka po Indianach, którzy przejęli panowanie nad Alcatraz w latach 60-tych XX w. (czyli już po zamknięciu więzienia).
Cele wyglądają jak w filmach, tylko turyści psują nastrój. Każdy (w tym my sami) ze słuchawkami audio-przewodnika na uszach.
Ascetyczne wnętrze jednej z cel
Widoki z Alcatraz są za to przepyszne. To już kolejne więzienie z widokiem za milion dolarów jakie zwiedzamy.
Podobno ten widok z okien nie był wcale budujący dla osadzonych, ale przyprawiał ich o dodatkową frustrację. Szczególnie ciężko było ponoć w czasie obchodów Nowego Roku, kiedy to z okien Alcatraz świetnie widać było jak miasto się bawi.
Panorama San Francisco
Ta zielona woda jest szokująco zimna jak na tę szerokość geograficzną. O każdej porze roku ma około 14 stopni Celsjusza i dodatkowo silny prąd zwykle pcha wodę w kierunku Pacyfiku. Tylko jeden raz, w 1962 roku, udało się więźniom Alcatraz zorganizować skuteczną ucieczkę z wyspy, oczywiście jedyną drogą była zimna woda Zatoki San Francisco. Czy będąca natchnieniem nieskończonej ilości scenariuszy filmowych ucieczka, w czasie której więźniowie wywiercili dziurę w murze za pomocą… łyżki, zakończyła się prawdziwym sukcesem, tego nie wiemy. Oficjalny komunikat mówił, że uciekinierzy utopili się w zimnych wodach Pacyfiku.
Jednak ciał nie znaleziono nigdy, a plotki mówią, że kogoś podobnego do jednego z uciekinierów widziano po latach na pogrzebie członka najbliższej rodziny…
Golden Gate
Widok z promu na most Golden Gate
Tutaj most Golden Gate z bliska, widziany z północnego brzegu. Kto wie, czy nie najbardziej znany symbol San Francisco i jeden z najpiękniejszych mostów świata. Marzyłem aby się nim przejechać odkąd przeczytałem powieść Alistaira Macleana „The Golden Gate” (jakieś 20 lat temu). U Macleana próbowano most wysadzić, ale jak widzicie trzyma się wciąż dobrze. Bałem się trochę, że zakryje go słynna mgła, ale pogoda na nasze wakacje była wymarzona.
ulice San Francisco
Malowane damy, czyli „Painted Ladies”.
Mimo tego, że Stany Zjednoczone są republiką to okres panowania w UK królowej Wiktorii i tutaj nazywany jest „wiktoriańskim”. Z tego własnie okresu pochodzi całe mnóstwo kamienic w San Francisco. Chcąc nie chcąc porównywałem tę wiktoriańską zabudowę ze znaną dobrze odpowiedniczką z Melbourne. Muszę tutaj bez bicia przyznać, że San Francisco sprawia o niebo lepsze wrażenie pod względem estetyki niż Melbourne. Nie sądziłem nawet, że którekolwiek miasto Nowego Świata będzie tak przyjemne dla oka.
Powyższy rząd domków to słynny plac „Alamo Square”, z panoramą miasta w tle. Jednak podobnych domków jest w San Francisco dużo więcej, można je wręcz spotkać na każdym kroku.
kolejne „malowane damy”
Wnętrze kościoła starej misji św. Franciszka, Mission Dolores – najstarsza budowla w San Francisco, pamiętająca czasy hiszpańskie.
California Academy of Science – coś jakby połączenie Melbourne Aquarium i Melbourne Museum. Warto spędzić tutaj co najmniej kilka godzin, a może nawet cały dzień jeśli ktoś ma na to czas. Academy of Science położona jest w parku Golden Gate.
Chinatown w San Francisco
San Francisco jest podobno tak różnorodnym etnicznie miastem, że żaden jego mieszkaniec nigdzie na świecie nie czuje się bardziej zagranicą niż właśnie u siebie w San Francisco. Odwiedziliśmy słynne Chinatown i muszę powiedzieć, że o ile jest naprawdę ładne, kolorowe i orientalne to do jego azjatyckich odpowiedników sporo mu brakuje. Mianowicie nie czuć tam wszechobecnego azjatyckiego smrodu…
Na koniec kulinarna atrakcja San Francisco, czyli zupa w chlebie. Tego nie można opisać, to trzeba spróbować! Najlepiej w Fisherman’s Wharf na Pier 39. Gdy jeszcze raz spoglądam na to zdjęcie to myślę sobie, że trzeba kiedyś wrócić do San Francisco…
7 odpowiedzi na “San Francisco”
Świetny blog. Interesują mnie foty tramwajów z różnych miast w AU i nie tylko.
http://krzycholandianews.blogspot.com/2012/08/bestia-z-dziesiecioma-lustrami.html
link http://krzycholandianews.blogspot.com/
Hej,
Jestem tu pierwszy raz i blog jest naprawdę świetny, może kiedyś się tu na siebie natkniemy w Australii- choć ja jestem w Sydney- tymczasem zapraszam Was na swojego bloga 9500miles.pl
Pozdrowienia,
Łukasz
superrrrrrrrrrrr wpis bardzo dziękuję i pozdrawiam
Żeby zobaczyć czy czas szybko płynie to musiałbym trochę pomieszkać, 3 dni spędzone w mieście to stanowczo mało. Zbyt daleko do „środka” nie dojechaliśmy, ledwie udało się zobaczyć kawałek Arizony.
Moje pierwsze wrażenie jest takie, że w USA czas płynie jednak szybciej niż w Australii.
Musisz przyjechac do NY i porownac, czy czas w San Francisco plynie tak samo szalenie.
Narobiles mi smaku… TEj czesci USa nie znam jeszcze.
Ale ponoc Ci, ktorzy patrza na USA przez pryzmat Wschodniego czy Zachodniego Wybrzeza,nie maja pojecia o prawdziwej Ameryce. Tak mowia Amerykanie „blizej Srodka”
Osobiscie teraz sie ucze jej. Zobaczymy.
A opowiesc cudna!
Jedno z najpiękiniejszych miast jakie widziałam. Napisano o nim wiele, jak sam twierdzisz wylano tony atramentu. Ja także nie mogłam się powstrzymać, by o mieście pachnącym przygodą i eukaliptusem opowiedzieć w swojej książce ” Czy było warto”.
San Francisco – jego urok pozostanie w mojej pamięci na zawsze.
Pozdrawiam gorąco, bo w Ottawie żar bucha z nieba.
Liliana
http://owocdecyzji.com/
Napracowałeś się chłopie! Super wpis!
Przemas – ty chyba przewodniki powinieneś zaczać pisać 😉
Karol