Australia przełomu XVIII i XIX wieku kojarzy nam się z brytyjskim odpowiednikiem Syberii. Zjednoczone Królestwo wchodziło właśnie w okres intensywnego rozwoju przemysłowego, miasta przeludniały się, przestępczość rosła, a więzienia pękały w szwach. Nadmiar tego „niechcianego elementu” jakim byli przestępcy wysyłano więc za ocean, konkretnie do Australii.
Powszechna opinia jest więc taka, że najstarsi biali osadnicy australijscy, tacy Ozi od wielu pokoleń, to nic innego jak potomkowie zbrodniarzy.
Żeby zakłócić ten obraz cofnijmy się na chwilę do roku 1787, kiedy to pierwsza flota, pod dowództwem Arthura Phillipa, przymierza się do wypłynięcia w kierunku mało znanej Nowej Południowej Walii. Na 11 okrętów załadowano około 1500 osób, z czego połowę stanowili więźniowie.
Listę więźniów pierwszej floty odtworzono skrupulatnie. Na stronie firstfleet.uow.edu.au dostępna jest baza danych pierwszych zesłańców. Wystarczy pobieżnie przejrzeć listę, żeby się przekonać iż ogromną większość stanowili skazani za drobne kradzieże (wartości kilku szylingów), głównie odzieży i jedzenia. Część została za to zesłana na dożywocie, część na 14 lat, ale znaczna większość na 7 lat.
Ci zesłani i tak mieli szczęście, w tamtym czasie nie było rzadkością, że karą za kradzież (szczególnie recydywę) była śmierć.
Nikt oczywiście nie zapewniał biletu powrotnego i mało który z więźniów zobaczył znów brzegi Anglii kiedykolwiek.
Większość więźniów traktowano w koloniach jako darmową siłę roboczą, coś w rodzaju białych niewolników. Przydzielano ich do pracy przy robotach publicznych, ale również dawano farmerom jako darmowych robotników.
Notabene, również Melbourne, które chwali się, że nie było założone jako kolonia karna, przez pierwsze lata istnienia bazowało na darmowej pracy wykonywanej przez więźniów nadesłanych z… Sydney. Melbourne było wtedy częścią Nowej Południowej Walii.
Co w takiej sytuacji robić z więźniami, którzy popełniają ponownie przestępstwo? Czy z więzienia można ich wysłać do więzienia? Co robić z więźniami cięższego kalibru, których nie można wysłać do pracy na farmie (np. politycznymi)? Takie pewnie pytania zadawano sobie zarówno w Sydney jak i w Hobart. Odpowiedzią na te pytania było powstanie kolejnych więzień o zaostrzonym rygorze, odizolowanych od pierwszych kolonii. Takimi miejscami były m.in. Brisbane, Norfolk Island (więzienie o najgorszej sławie) oraz Port Arthur na Tasmanii.
Powyższa mapka pokazuje lokalizację Port Arthur w stosunku do Hobart. Bezpośrednia odległość od Hobart to ok. 70km, jednak drogą lądową trzeba pokonać około 100 km żeby dotrzeć na miejsce. Więzienie otoczone było wodami Pacyfiku pełnymi rekinów (zresztą i tak mało który z więźniów umiał pływać), a jedyna droga na ląd prowadziła przez wąziutki przesmyk szerokości 30m w najwęższym miejscu. Na przesmyku tym (nazywanym Eaglehawk Neck – patrz mapa) stacjonowała bez przerwy straż, a na całej szerokości przesmyku ustawiono pale, do których przywiązano na łańcuchach zawsze lekko przegłodzone psy. Nie było więc łatwo uciec z Port Arthur. Kilka udanych ucieczek przeszło jednak do legendy…
Główny budynek więzienia, wybudowany przez samych więźniów jako młyn, przerobiony później na więzienie.
W szczytowym okresie w Port Arthur przebywało jednocześnie ponad 1000 więźniów.
Więzienie w Port Arthur założono w 1833 roku i ostatecznie zamknięto dopiero w 1877 r. Powyższe ruiny to właśnie to co zostało do dzisiaj z głównego budynku więzienia. Ruina ma ledwie ponad 100 lat, lecz dla Australijczyków jest równie ważna jak – nie przymierzając – Forum Romanum dla Rzymu. Z tych więziennych czasów niewiele zachowało się do dzisiaj (proszę przypomnieć sobie zdjęcie z „female factory” z Hobart), Port Arthur jest chyba najważniejszym miejscem tego typu.
Kres zsyłce więźniów do Australii przyniosła dopiero gorączka złota. Trudno było bowiem wysyłać więźniów za darmo w miejsce, gdzie wielu chętnie chciało jechać z całkiem własnej woli… Ostatni transport więźniów na Tasmanię wysłano w 1853 roku.
Więzienie w Port Arthur było dość nowatorskie, jak na owe czasy. Odchodzono powoli od resocjalizacji metodą kar cielesnych, a coraz częściej wprowadzano kary mające złamać psychikę więźnia. Częścią kompleksu było m.in. więzienie-separatka. Trzymani tam więźniowie nosili specjalne kaptury zakrywające ich twarze i nie wolno im było się odzywać. Za złamanie zakazu groził pobyt w karcerze: małej celi bez okien, w której zawsze panowała ciemność. Kilka tygodni pobytu w takim miejscu powodowało, że więzień tracił całkowicie kontakt z rzeczywistością, nie umiał odróżnić dnia od nocy i wychodził stamtąd na wpół – lub całkowicie – obłąkany.
Na poniższym zdjęciu kaplica z więzienia-separatki. Zwróćcie uwagę na specjalne przegrody, które miały uniemożliwiać więźniom słuchającym kazania oglądania kogokolwiek poza kaznodzieją.
ruiny kościoła w Port Arthur
Wyspa Umarłych
Wyspa pełniła rolę cmentarza. Doliczono się na niej ponad 1600 grobów. Tylko niewielka część z nich jest oznaczona imieniem i nazwiskiem zmarłego. Groby więźniów oznaczano tylko numerem.
wnętrze domu naczelnika więzienia
przewodniczka oprowadza grupę turystów po Port Arthur
Cała okolica więzienia jest przepiękna. Cudowna zatoka, osłaniająca brzegi przed falami oceanu, zielone wzgórza wokół, żaglówki… Miejsce dobre na 5-cio gwiazdkowy hotel, a nie na ciężkie więzienie.
3 odpowiedzi na “Port Arthur – więzienie w więzieniu”
@biszop: dzięki
@konrad: Piszę o tym co akurat warte moim zdaniem uwagi. Bardziej mnie interesuje opowieść kryjąca się za tymi murami, niż zabytki. Z punktu widzenia architektury wątpię aby Port Arthur wart był wzmianki. Natomiast niesie on ze sobą spory ładunek historii, która w jakiejś mierze ukształtowała ten kraj. Myślę, że w tym kontekście patrząc odpowiedź brzmi: tak, mam zamiar jeszcze sięgać do miejsc związanych z dziejami Australii.
Swietny tekst
Przymajmniej dobrze ze jeszcze jakies te zabytki w Australii sa.
Ehh zeby tak ich bylo wiecej.
Masz Przemo jeszcze wiecej jakichs zabytkowych miejsc w Oz w planach na blogu umiescic?