Gorączka złota w Wiktorii zaczęła się w lipcu 1851 w Warrandyte (obecnie przedmieście Melbourne), dosłownie kilka tygodni po uniezależnieniu się od „centrali” z Sydney. W krótkim czasie odkryto kolejne pola złotonośne w Ballarat, Beechworth i Bendigo, a historia Australii dokonała gwałtownego zwrotu.
Mało znanym faktem jest, że prawdziwym odkrywcą złota w Australii jest… Polak. Sir Paweł Edmund Strzelecki znalazł złoto w Górach Błękitnych koło Sydney w 1839 roku (jeszcze przed odkryciem Góry Kościuszki, a całe 12 lat przed początkiem gorączki w Wiktorii). Ówczesny gubernator Nowej Południowej Walii, Jerzy Gipps z jakiegoś powodu bał się rozpętania gorączki złota i poprosił Polaka o zatajenie swojego okrycia.
Oprócz wyżej wymienionych największych miast w regionie powstało mnóstwo mniejszych miejscowości. Jedną z ciekawszych, a przy tym najmniej znanych jest położone jedyne 90 km na zachód od Melbourne Steiglitz.
Już od dawna zamierzałem odwiedzić to „miasteczko”. Udało się to w końcu w ostatni weekend, w Urodziny Królowej.
Steiglitz w szczytowym okresie swojego rozwoju liczyło około 2500 mieszkańców. W mieście działało 6 hoteli, piekarnia, 2 kościoły oraz wydawano lokalną gazetę. Jedynym powodem istnienia miasta było złoto. Szybko okazało się, że zasoby złota na powierzchni są niewielkie i żeby zarobić trzeba kopać głębokie szyby. Robiono to ze zmiennym szczęściem przez kolejne kilkadziesiąt lat. Jednak i te złoża powoli się kończyły i ostatnią kopalnię złota zamknięto w 1941 r.
Mieszkańcy stopniowo opuszczali miasto i dzisiaj Steiglitz jest miastem widmem, zamieszkanym na stałe przez zaledwie kilka osób, z których część przyjeżdża tu tylko na weekend.
Steiglitz jest ostatnią miejscowością w Wiktorii nie podłączoną wciąż do prądu!!!
Warto przyjechać i obejrzeć co pozostało z kiedyś tętniącego życiem miejsca. Wiele opuszczonych domów niestety z czasem rozebrano, po niektórych pozostały jedynie niewielkie ślady. Część została jednak zachowana w stanie nienaruszonym. Wycieczkę do Steiglitz można połączyć ze spacerem po pobliskim parku narodowym Brisbane Ranges, na którego szlakach mija się mnóstwo starych szybów kopalnianych.
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie zrobił przy okazji kilku zdjęć. Zapraszam na fotospacer po zimowym i zachmurzonym Steiglitz:
W tym miejscu stała piekarnia „Hood’s Bakery”. Zostały z niej 2 stopnie schodów.
W tle najlepiej zachowany budynek w Steiglitz: siedziba sądu.
Budynek sądu. W niedziele bywa otwarty dla zwiedzających.
Niestety w poniedziałek urodzin Królowej był zamknięty za cztery spusty.
Opuszczony katolicki kościół św. Jana.
Obok na starym cmentarzu widać grób górnika, który zginął w wypadku na kopalni w 1857 r.
Przed tym domkiem jest tylko mała tabliczka: „Mr. Sugg. Kowal”
Widok od strony mostu.
Tak wyglądała ulica Regent Street w 1868 roku. Zdjęcie ze zbiorów Geelong Heritage Centre.
Scott Hotel na Regent Street
Zajrzałem przez okno hotelu. Bar wygląda na zachowany i kto wie, czy nie używany. Budynek wygląda na ruinę, ale właściciel ma w planach jego restaurację. Atrakcją tego zdjęcia jest mimochodem zrobiony mój autoportret.
Bezołowiową do pełna proszę
Auto porzucone razem z domem. Quiz dla czytelników: jaka to marka i model?
Tutaj widać jak niewiele się w Australii zmienia. Wychodków wprawdzie już się takich nie robi, ale wiatrak widoczny na pierwszym planie to przecież słynny Hills Hoist, do dziś obecny na większości australijskich ogródków.
Kolejne miejsce w Australii gdzie żyje więcej owiec niż ludzi
Tu mieściła się m.in. poczta. Zamknięta w 1966 r.
Anglikański kościółek św. Pawła. Konsekrowany w 1871 r. Ostatnie nabożeństwo odprawiono w 1962 r.
Zabezpieczony szyb starej kopalni złota
W Steiglitz weszliśmy jeszcze na kawę do jedynej kawiarni. Kawiarnia czynna jest tylko w weekendy i rzeczywiście pozwala się cofnąć w czasie. Na pytanie czy dostanę kawę „latte” miła pani odpowiedziała: „Tak, z mlekiem”. I podała rozpuszczalną lurę jak, nie przymierzając, na Dworcu Centralnym w Warszawie. Tutaj jednak mają usprawiedliwienie: nie ma prądu, tylko kuchenka gazowa…
Koniec tego zwiedzania „zabytków”. Idziemy w las… Brisbane Ranges National Park.
Drzewo trawiaste.
Pokazywałem już wiele razy, ale bardzo je lubię to popatrzcie jeszcze raz
Momentami ścieżka przez las jest bardzo nikła. Wtedy pomagają znaki.
Wąwóz. Koryto okresowej rzeki, teraz suche.
Ten dobry dzień zakończyliśmy miłym akcentem, czyli barbecue na prawdziwym ogniu.
Linki:
Mapka:
11 odpowiedzi na “Steiglitz: miasto widmo”
[…] Jest to ostatnia miejscowość w Wiktorii nie podłączona do elektryczności (pisałem o tym kiedyś). Szlak, do którego Was zachęcam jest najtrudniejszy na tej liście. Niech Was nie zwiedzie […]
a ja kiedys pracowalem w STEIGLITZ (Qld), na KLEINSCHMIDT rd, u herr LEIBINGER 🙂
http://maps.google.com.au/maps?hl=en&ie=UTF8&ll=-27.739606,153.354378&spn=0.014149,0.027874&z=16
Jeszcze na Tasmanii jest miejscowość, tym razem zapisana bez błędu: Stieglitz: http://maps.google.com/maps?f=q&source=s_q&hl=en&geocode=&q=Stieglitz,+Tasmania,+Australia&sll=-37.814251,144.963169&sspn=0.085165,0.154324&ie=UTF8&hq=&hnear=Stieglitz+Tasmania,+Australia&z=14
@Oblat: Myślę, że to miasteczko będzie podążało powoli w kierunku skansenu, zobaczymy.
@Euzebio: o czym tu mówić, Ozi wciąż przeżywają porażkę 0:4 z Niemcami, jak nie wyjdą z grupy to na trenerze nie zostanie nawet jedna sucha nitka. Napiszę notkę na dniach, może po sobotnim meczu z Ghaną, wtedy będziemy wiedzieli czy wciąż o coś walczymy.
Przemek, czekamy na notkę o piłce nożnej 🙂
Szkoda, takie miejsce, zachowane w całości mogłoby się stać bardzo ciekawą atrakcją turystyczną. Coś w stylu Skansenu w Sztokholmie: http://www.skansen.se.
Oblat, niestety do żadnego z domów nie można wejść. Te które stoją to mimo, że niszczeją mają jakichś właścicieli i pozamykane są na kłódki. Może to i dobrze, bo nic by nie zostało.
Znalazłem informację, że niejaki Charles von Stieglitz (po polsku „szczygieł”), narodowości po ojcu niemieckiej, po matce irlandzkiej, a pochodzący z terenów Czech, kupił dużą posiadłość w 1842 roku. Od jego nazwiska pochodzi nazwa miasta Steiglitz, przekręcona przez jakiegoś urzędasa. Pan Steiglitz sprzedał zresztą majątek i wrócił do Europy jeszcze przed odkryciem złota na jego posiadłości. Zostało tylko nazwisko.
Notka na ten temat jest na stronie Parks Victoria: http://www.parkweb.vic.gov.au/resources/22_2141.pdf
Niemieckich śladów w nazwach jest w Australii znacznie więcej. Nie tyle co angielskich, szkockich czy irlandzkich, ale więcej na pewno niż polskich.
Bardzo zgrabny fotoreportaż, gratuluję, Przemo.
Takie miejsca są naprawdę niesamowite, szczególnie jak sobie zdamy sprawę, że stosunkowo niedawno tętniły życiem.
Do wszystkich budynków można wejść, czy są zabite dechami? U nas pewnie to miasteczko byłoby na nowo zaludnione przez narkomanów, pijaków i wszelkiej maści bejów. Pilnują tego jakoś?
Jakaś taka bardzo niemieckobrzmiąca nazwa tego miasteczka-to przypadek, czy też przedstawiciele tej nacji przeważali wśród jej mieszkańców? Super zdjęcia, jak zwykle zresztą.
Uwielbiam Ghost Towns! Szczegolnie duzo ich w Stanach, ale i w Bieszczadach mozna sie natknac na pozostalosci lemkowskich i ukrainskich wsi wysiedlonych (czytaj: wymordowanych) przez Wojsko Polskie w latach 40-tych podczas walk z UPA.