Kategorie
Wiktoria Życie w Australii

Trzy do przodu, dwa do tyłu, czyli 5 lat emigracji

– Przemek, dzisiaj mija 5 lat jak mieszkasz w Australii, musisz być bardzo szczęśliwy z tego powodu…

– Muszę…

– Nie zabrzmiało to specjalnie optymistycznie. Czyżbyś nie był zadowolony ze swojego życia tutaj? Żałujesz tego wyjazdu na koniec świata?

– Przemek, nie żałuję tego i nigdy nie żałowałem. Zgadzam się z twierdzeniem, że bardziej będziemy żałowali tego czego nie spróbowaliśmy niż tego co zrobiliśmy. Jednak dzisiaj, po tych 5 latach mieszkania na Antypodach czuję się dziwnie, jakby wyrwany ze swojego miejsca. Starzy dobrzy znajomi już całkiem o mnie zapomnieli, a dla nowych nie jestem pewien czy cokolwiek znaczę.

– Chyba trochę przesadzasz, to normalne odczucia każdego emigranta. Żyjesz w społeczeństwie otwartym i wielokulturowym, wyrwałeś się z zaściankowej i ksenofobicznej Polski, możesz mieć przyjaciół każdej narodowości i o dowolnym kolorze skóry…

– To tylko z pozoru tak wygląda. Rzeczywiście żyją tutaj w zgodzie chyba wszystkie nacje świata, używające na co dzień więcej niż 100 różnych języków. Nikogo nie dziwi sąsiad Azjata, Hindus, Polak czy jakikolwiek inny.
To jest jedna strona medalu. Druga jest taka, że Australijczycy wydają mi się zimni. Na twarzach mają przyklejone wyuczone uśmiechy, ale zaprzyjaźnić się z nimi i bliżej ich poznać jest niezwykle trudno. Nie chcę oceniać i nie wiem czy wynika to z ich niechęci do obcych, czy racy po prostu są. Jednak po tych 5 latach nie mogę przypomnieć sobie nawet jednego Australijczyka, z którym bym się zaprzyjaźnił.
Cieszę się, że mam tutaj ze sobą najbliższą rodzinę, bez niej chyba bym sam zbzikował.

– Może nie integrujemy się z nimi dostatecznie szybko? Adoptowałeś już sobie drużynę futbolową?

– Nie adoptowałem, nie potrafię się zachwycać tym sportem. Myślę, że masz rację. My żyjemy w swoim świecie, oni żyją w swoim. Dopiero nasze dzieci poczują się tutaj naprawdę u siebie.

– Musisz jednak przyznać, że żyje się tutaj wygodnie i bezpiecznie. Samochody ludzie zostawiają pod domami niezamknięte, pracy w bród (bezrobocie ok. 5%) i tyle przestrzeni dookoła, ludzie nie wchodzą sobie na głowy.

– Obawiam się Przemek, że Australia jest bardzo przereklamowana. Mówisz o bezpieczeństwie, a tymczasem jeśli sięgnąć do statystyk to okazuje się, że wskaźnik kradzieży samochodów należy tutaj do najwyższych na świecie, a z pewnością jest znacznie wyższy niż w Polsce. Również niskie bezrobocie wynika raczej z jego sposobu mierzenia (np. osoba pracująca tylko 1 godzinę w miesiącu nie jest już uznawana za bezrobotną!!!) niż ze stanu faktycznego. Bardzo wiele osób miesiącami szuka pracy, nawet na bardzo podstawowe stanowiska w rodzaju obsługi w kawiarni urządzane są konkursy, na które zgłasza się wiele osób szukających pracy i trudno się przebić przez konkurencję. A przestrzeń? Niby jej wiele, ale wszyscy uparli się mieszkać w jednym miejscu. Ceny domów są bardzo wysokie i należą do najmniej dostępnych na świecie. Nie wygląda to więc od środka aż tak różowo.

– I kto to mówi? Czy nie czasem osoba, która znalazła pracę po 2 dniach emigracji? Naprawdę aż tak tutaj źle?

– Nie jest źle. Mam jednak wrażenie, że o ile Polska w rzeczywistości jest w lepszym stanie niż lubią o tym mówić jej mieszkańcy to Australia jest odbierana w zbyt różowych barwach przez świat. Rzeczywistość na miejscu nie zawsze jest już tak piękna jak na reklamowych folderach.
Jednak faktycznie udało mi się bardzo szybko znaleźć pierwszą pracę. Po roku pobytu również Monika zaczęła szukać pracy w zawodzie i również znalazła ją szybko. Oboje do dzisiaj pracujemy w tych samych miejscach. Nie jest więc źle.

– Właśnie. Czyli nie jest jednak tak, że każdy emigrant musi zaczynać od zmywaka. Myślę, że niemała w tym zasługa dobrze wybranego miejsca.

– Masz rację, nasze początki nie były specjalnie trudne, szybko znaleziona praca pozwoliła od razu cieszyć się urokami kraju. Czasami zastanawiam się, że skoro ja, nie mający podobno prawa narzekać, wpadam w takie emigranckie dołki to jak muszą czuć się inni, którym wcale  tak z górki od razu nie poszło? Często to jednak oni należą po latach do największych entuzjastów Australii. Może jest więc odwrotnie: trudności hartują?
Masz natomiast rację odnośnie Melbourne: to miasto łączy w sobie zalety kosmopolitycznej metropolii będącej dobrym miejscem do szukania zatrudnienia oraz jednego z najlepszych miejsc do życia, z łagodnym umiarkowanym klimatem, mnóstwem parków i terenów zielonych, położonym blisko zarówno morza jak i gór, dla każdego coś miłego. Jeśli miałbym wskazać na jakieś jednoznacznie pozytywne wrażenie z Australii to jest to niewątpliwie piękno krajobrazów i bliskość przyrody.

– Myślisz wciąż o powrocie do kraju?

– Tak, myślę. Jednak nie nadszedł jeszcze na to czas. Na razie zostajemy w Australii wciąż z nierozpakowanymi walizkami. Dużo nam wciąż zostało do zobaczenia w tym „kraju do góry nogami”.

*   *   *

dla czytelników, którzy wytrwali do tego miejsca kilka migawek z ostatniej niedzieli spędzonej na Rye Back Beach, kolejnej z plaż na Półwyspie Mornington niedaleko Melbourne, jednym z najpiękniejszych miejsc Australii.


Rye Back Beach
Rye Back Beach

Rye Back Beach, wodorosty
wodorosty wyrzucane na plażę przez ocean
to nie jest akurat najpiękniejszy widok 🙂

Rye

rock pools

Rye Back Beach

Rye

Rye Back Beach

Rye Back Beach

51 odpowiedzi na “Trzy do przodu, dwa do tyłu, czyli 5 lat emigracji”

Przemek chyba mnie zle zrozumiales. Moja uwaga dotyczyla wylacznie plaszczyzny zawodowej. W Polsce czuje sie znakomicie. Nie musze sie odnajdywac w ojczyznie. Natomiast faktem jest , ze Polacy coraz gorzej sa tolerowani w EU, powodow jest wiele i sa powszechnie znane. Kiedy sobie pomysle ze mialbym stracic mozliwosc regularnych wypadow z rodzina w dolinki podkrakowskie albo weekendowe wypady w gory to mi sie robi smutno. Nigdzie nie ma takich krajobrazow i polnych drog gdzie wedrojac godzinami mozna sluchac spiewu polnych skowronkow . Naprawde mazylem o wyjezdzie do AU na stale ale teraz wiem ze moge tam pojechac jako turysta co kilka lat na caly urlop. Pierwszy wypad to bedzie z pewnoscia wielka rafa koralowa. Poza tym uznalem ze ucieczka z kraju na stale ze wzgledow ekonomicznych to nijak sie ma do patriotyzmu. Wiekszosc z Was pisze ojczyzna bez zajakniecia ale jak troche gorzej sie podzieje to bierze nogi za pas i chodu za granice bo latwiej, podczas gdy reszta polakow „dzwiga krzyz” . Wiec place i bede placil podatki w PL i bede tu mieszkal i mam nadzieje ze moje dzieci tez. Slowo patriota w moim przekonaniu jest bardzo naduzywane , niestety! Bo co znaczy byc patriota ?? Znac dobrze literature polska ? Znac historie ? A moze poprostu patriota znaczy zaplacic raz na rok 1% podatku na hospicjum dla dzieci ?

Czesc, ten watek ma juz status historyczny, ale dopiero teraz przeczytalam wpis Przemka i wszystkie do niego komentarze. Temat jest dla mnie w tej chwili super aktualny, wiec nie moge sie powstrzymac, zeby czegos nie napisac…
Po pierwsze, Przemek szacunek za bardzo szczery wywiad, wielkie dzieki za brak irytujacej kreacji czlowieka sukcesu, ktorego w cudowny sposob omijaja zwatpienia i slabosci, a kazda decyzja jest skazana na sukces. Dawno nie czytalam rownie szczerej opinii na temat urokow emigracji.
Masz pelne prawo do swojej opinii, nawet jezeli wiele osob sie z nia nie zgodzi, wszyscy jestesmy rozni (sorry za banal, ale taka jest prawda), fajnie jednak ze temat wywolal taka dyskusje.

Ja sama mieszkam od niedawna w Australii i ze zgroza mysle, ze moglabym sie podpisac pod conajmniej 90% Twoich wypowiedzi. Ok, moje zdanie nie jest w zaden sposob obiektywne, z prostej przyczyny, bo jest moje:-) ale tak na serio to przede wszystkim dlatego, ze po tych paru miesiacach spedzonych tutaj dopada mnie standardowy kryzys emigracyjny tzw. “pierwszy okres adaptacyjny po fali zachwytow”. Nie oczekiwalam oczywiscie, ze po tak krotkim czasie bede wstanie zbudowac przyjazn z Australijczykami, poczuje sie tu “jak w domu”, ale mialam nadzieje, ze to w miare szybko minie, a juz na pewno po 5-ciu latach, nie bede pamietac o moich rozterkach. Niestety po Twoim wpisie ogarniaja mnie watpliwosci…
No i zeby nie bylo, uwazam ze Australia to kapitalne miejsce do zycia, wychowywania dzieci. Genialna przestrzen publiczna, parki, skwery, sciezki rowerowe, australijczycy sa bardzo zaangazowani spolecznie (podobnie jak w UK), jest duzo grup wolontariackich, ludzie dbaja o swoje male ojczyzny. Nie bede juz wspominac o mozliwosci uprawiania przeroznych sportow. Melbourne, w ktorym rowniez mieszkam nie odbiega daleko w ofercie kuturalnej od stolic czy duzych miast europejskich, nigdzie indziej nie spotkalam sie z taka iloscia imprez, festiwali, parad, dni “czegostam”, koncertow w ktorych mozna uczestniczyc zupelnie za darmo. Dla nas osobiscie najwieksza zaleta tego miejsca bylo wlasnie to, ze mozna mieszkac nad oceanem, ale korzystac z wszystkiego tego co daje duze miasto i ten warunek (woda, pogoda+metropolia) mozna splenic w Europie chyba tylko w Barcelonie, a z oczywistych wzgledow Hiszpania nie wydaje sie byc w tej chwili sensownym kierunkim emigracji. Czyli do tej pory wszystko cudnie…
No tak, ale my nie urwalismy sie z choinki i mamy za soba bagaz pochodzenia (ja Polka, moj maz Brytyjczyk) i doswiadczen emigracyjnych (poprzednio mieszkalismy przez kilka lat w Szwajcarii) i to wszystko naklada sie na to jak postrzegamy rzeczywistosc tutaj. Wcale nie uwazam, ze Australia jest przereklamowana, to fantastyczne miejsce, gdybym sie tu urodzila mysle, ze rozpieralaby mnie duma z tego powodu! Ale urodzilam sie w Polsce(moze mniejsza duma, ale jest) i to czy chce czy nie chce ma wplyw na to jak postrzegam otoczenie, no i oczywiscie jak otoczenie postrzega mnie… Ktos juz wczesniej to opisal, a ja powtorze, ze poczucie bycia u siebie to jest wiez ze spoleczenstwem prawie na poziomie niewerbalnym, rozumiesz gesty, grymasy twarzy, wszystko mimo, ze moze nie najpiekniejsze jest znajome, swojskie. Nastepna rzecz to jezyk, mysle ze jest on wielka slaboscia emigrantow przy zawieraniu przyjazni. Nie ma co ukrywac, kontakt buduje sie przez jezyk, dobieramy sobie przyjaciol rowniez dlatego bo sa bystrzy, dowcipni, “lapia na tej samej fali” a niestety jezeli nie mamy tej perfekcyjnosci werbalnej to tracimy na atrakcyjnosci i generalnie nie dziwi to, ze nie jestesmy super pozadana grupa, ktora w krotkim czasie bedzie popularna czy tez nawiaze glebokie relacje z Australijczykami. I tu w kwestii wyjasnienia, ja sama posluguje sie angielskim calkiem dobrze (od dziesieciu lat pracuje, pisze w tym jezyku, jest to jezyk jaki uzywamy prywatnie w domu), ale i tu bije sie w piersi daleko mi jeszcze do takiej plynnosci, o ktorej mowie/pisze. Na nasze nieszczescie jezyk jest tym elementem, ktorego nie mozna nadrobic w przeciagu kilku miesiecy, buduje sie go powoli lacznie ze znajomoscia kultury tej wysokiej, ale przede wszystkim tej masowej. Wtedy dopiero mozemy powiedziec, ze komunikacja jest perfect jezeli lapiemy prawie wszystkie aluzje, jezeli w perfekcyjny sposob wyczuwamy sarkazm, drugie dno jestesmy w stanie dowcipnie i w niewymuszony sposob skomentowac czyjas opinie, tak expresowo z glowy nie po dwoch minutach dobierania najodpowiedniejszych slow w myslach;-)

Kolejnym powodem emigracyjnej frustracji wydaje mi sie byc syndrom miejsca idealnego. A objawia sie on mniej wiecej tak: im wiecej przygod emigracyjnych tym wieksze wymagania, chec znalezienia miejsca perfekcyjnego, ktore spelniloby wszystkie oczekiwania, widze to absolutnie po sobie. Gdyby ktos powiedzial mi 10 lat temu, ze bede mogla mieszkac nad oceanem bylabym w siodmym niebie, ale po innych doswiadczeniach emigracyjnych I wielu podrozach caly czas porownuje I pewnie troche narzekam np. dlaczego nie jest tu tak czysto i bezpiecznie jak w Szwajcarii, dlaczego ubrania (no i wszystko inne) sa duzo drozsze niz w UK, dlaczego ogrody w domach jednorodzinnych tutaj sa klaustrofobicznej wielkosci i daleko im do standardow z USA…i tak moglabym wymieniac…
Podsumowujac mysle, ze moje frustracje I to co wczesniej opisal Przemek maja niewiele wspolnego z Australia jako miejscem samym w sobie, to bardziej klasyczna frustracja emigracyjna, bez wzgledu na miejsce pobytu. No bo przeciez gdyby Przemek urodzil sie w AU to jestem pewna, ze kochalby australijski football, bo bylby to “JEGO” sport, mialby mnostwo australijskich przyjazni, takich co trwaja lata I rodza sie na podworku, w szkole, na studiach. Ktos wczesniej cytowal Milosza I to jest prawda, ze tesknimy do polskiej rzeczywistosci, przyrody, zgrzebnego podworka, nawet jezeli obiektywnie nie bylo to nic genialnego, ale bylo nasze:-) problem polega na tym ze marzymy by miec oprocz tego super prace I zarobki, dac dzieciom najlepszy start w zyciu, miec dostep do wysokiej klasy sluzby zdrowia i placic niskie podatki …ej, z drugiej strony ta „chciwosc” jest chyba motorem postepu, no nie;-)

Ata, dzięki za ten komentarz. Rzeczywiście, od tej notki minęły już 3 lata, na wiele spraw patrzę inaczej, z paroma się pogodziłem.
Myślę, że w emigracji ważne jest aby zanadto nie patrzeć za siebie, aby nie skończyć jak żona Lota.

Cześć ziomki,
mam 30 lat z czego 7 spędziłem w irlandii. Czytając Wasze posty poczułem same bratnie dusze, czyli wszedzie dobrze ale w domu „najgorzej”.
Niestety taka jest prawda. Wszyscy kochamy naszą Ojczyznę, ale coś poszło nie tak, coś idzie nie tak od 1939 roku!!! Na miłość boską!
Przemek gratulacje za trzeźwe wpisy, dziękuję również Asi za cytat z Herberta – jesteś świetna.
Muszę się Wam pożalić, że mieszkam na zadupiu (irlandia to zadupie), miejscowi uśmiechnięci, ale myślą i czasem mówią fuck off. Dzięki Bogu razem z Małgorzatą jeszcze pracujemy, chociaż ja chyba na niedługo bo nie daje sobie w kaszę dmuchać, no i tylko jedno dziecko 4 lata.
Wydaje mi się, że obecnie jestem w dolnym ekstremum W – mam taką nadzieję, z resztą wziąłem sick leave na dwa tygodnie u zaprzyjaźnionego doktorka bo mi już niestety psycha siadła. Może nie byłoby tak źle gdyby nie padało ciągle.
Mimo to staram się wierzyć, że świat nie jest taki zły i cieszę się, że „spotkałem” poprzez internet tylu inteligentnych ludzi. Tak trzymać!

Cześć
Kiedyś śledziłem Wasz blog , było to w czasie kiedy planowalem wyjazd do AU. Nie wyszło i nie żałuje. Wybrałem suplement czyli pracę zarobkową jako kontraktor (IT). Popracowałem kilka ładnych lat w skandynawii, i europie zach. (Szwajcaria, Włochy, Hiszpania) Przez te kilka lat zarobiłem wystarczająco dużo pieniędzy żeby wybudować dom (w granicach jednego z największych miast Polski). Dziś z ciekawości zajrzałem na Wasz blog po wielu latach , wpisałem więc w google australia blog i wyskoczyło…

Udeżyło mnie to co napisałeś powyżej: „….czuję się dziwnie, jakby wyrwany ze swojego miejsca. Starzy dobrzy znajomi już całkiem o mnie zapomnieli, a dla nowych nie jestem pewien czy cokolwiek znaczę.”

Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile w tym prawdy. Ja mimo , że co weekend pakowałem się do samolotu żyby poleciec do domu nie utrzymałem networku. Jest wiele powodów tego, niektóre oczywiste jak np trudność pielegnowania znajomości kiedy większość czasu jest się poza PL, inna przyczyna takiego stany rzeczy o czym się dowiedziałem z ust innych znajomych (jest ich znacznie mniej niż przed rozpoczęciem emigracji zarobowej) to zwykła zawiść bo oprócz pieniędzy, o których nikt nie wie dochodzi jeszcze coś co jest powodem zazdrości mianowicie doświadczenie (praca w bardzo cenionych i znanych firmach za granicą) i dość dobra znajomość języka angielskiego.

Efekt jest taki, że ciągle jestem na kontrakcie bo żaden z przyjaciół nie wyciągnie ręki a powiedział bym nawet więcej ale sobie podaruje 😉

Więc dopóki się kryzys nie zakończy będzie cieżko mi znaleźć pracę w PL.
Myślę , że nawet jak wrócicie do PL to szybko zmienicie decyzje …

Pozdrawiam
Jacek

@Rita: ta notka napisana była 2 lata temu i to w chwili gdy wykres W osiągnął swoje lokalne minimum. Na dzisiaj mogę powiedzieć, że o Polsce też można by napisać długą „listę skarg”, ale czy o to chodzi? Australia mimo wszystko ma swoje plusy, ludzie tutaj żyją jak pączki w maśle i raczej wolałbym nie odkryć tego faktu poniewczasie.
Teraz czasami tęsknię za Polską, chętnie np. wybrałbym się na długi majowy weekend w polskie góry, marzy mi się Perć Akademików na Babiej Górze. Wiem jednak, że gdybym teraz wrócił to najdalej za parę tygodni zacząłbym tęsknić za Australią.

Bardzo potrzebny post sądząc po ilośc komentarzy i porusza istotne kwestie, za co dziękuję. Do Australii przylecieliśmy z mężem prawie trzy lata temu i mimo, że on jest zakochany w AU i nie planuje wracać do Polski ja mam wiele obiekcji, podobnych Twoim. Dotyczących ludzi, przyjaźni, ich powierzchowności, pracy etc. I myślę, że one na zawsze będą obecne we mnie w mniejszym lub większym stopniu. Budowanie swojego życia w odmiennym kulturowo miejscu wymaga wiele wysiłku, który nieustannie podejmuję i widzę, że przynosi korzyści. Jednocześnie nie chcę tutaj spędzić życia, wolałabym miejsce mniej odległe od Polski. Ciekawa jestem jak się to wszystko u nas rozwinie i czy kiedyś będziemy nazywać Australię domem. Pozdrawiam serdecznie i życzę ponownego zauroczenia się Australią.

Bardzo ciekawy post i równie ciekawa dyskusja pod nim, więc pomyślałem że dopiszę głos z drugiego końca kraju – Perth. Nie jestem jeszcze tak emigracyjnie doświadczony bo do 5 lat brakuje mi jeszcze jakieś pół roku, ale musze przyznać że odczucia mam inne, i to w niektórych kwestiach dość znacznie. Moi najlepsi przyjaciele to Australijczycy, przebojów ze „znikającymi” częściami samochodu w Poznaniu czy parkingami strzeżonymi do Perth nawet nie potrafię porównać, a problemy z pracą siostry która właśnie skończyła studia też ciężko mi przełożyć na doświadczenia młodszych znajomych tutaj…
Ale nie piszę tego żeby przekonywać że Australia jest rajem na ziemi bo wiem, że nie ma takiego jednego miejsca dla wszystkich. Ja jednak odnalazłem tutaj swoje miejsce i to o to chyba chodzi. O to, żeby się dobrze czuć wśród przyjaciół z którymi się spędza czas, wśród znajomych z pracy i w miejscach w których się na codzień przebywa. Nie zaprzeczam, że czasami jest tęskno, mi jednak bardziej za ludźmi niż za miejscami, polityką czy zwykłym stresem życia codziennego którego znacznie więcej doświadczyłem w Polsce. Może to więc kwestia oceny każdego czy trawa jest wystarczająco zielona. Ja w każdym razie budzę się każdego dnia z uśmiechem i poczuciem, że jest bardzo zielona, czego wszystkim z dala od ojczyzny życzę.

W wolnej chwili zapraszam do siebie: http://miki.maqh.pl/en/category/perth/

Do Polski na razie nie wracamy, jeśli o to pytasz :).
Wspomnialem St Kildę, bo to ulubione miejsce kitesurferow. Podobno nasza duza zatoka i czeste wiatry czynia Melbourne doskonalym miejscem dla tego „sportu”. Zreszta zdjecie tytulowe bloga jest wlasnie zrobione z molo w St Kildzie i widac na nim te latawce rowniez.

Przemek
– zgadzam się , zajrzałem sobie na satelitę
pier Rd bardzo przypomina podobne miejsce
w Galway , IRL – tez taki skwer i zatoczka
gdzie zaraz po pracy sobie latałem na kajcie.
Tylko miasto jakby większe ;))
Jak tam ? lepiej Ci na duszy ?
przeczytałem posty od osób o opinii , że
lepiej jednak na emigracji – sporo życzliwych ludzi.
Też służę wsparciem ! – jestem w Polsce od 1.5 roku

Shemo, jak jestes architektem i kite-surferem to powinieneś mieszkać na St Kildzie w Melbourne. Serio :).

Cześć,
Przemek , podoba mi się Twoja ocena Australijczyków – jest trzeźwa. Dzielę z Tobą te same odczucia ( imię przy okazji też )- po 8 latach w Irlandii. Oczywiście pogoda fatalna, ale sporo wiało a ja jestem przede wszystkim kite/wind/surferem ( potem architektem) – więc nie cierpiałem aż tak bardzo – ale ciągle narzekałem i z biegiem czasu Nasza Ojczyzna i bohaterska historia nabierały blasku – fałszywego blasku. Kryzys dotknął budowlankę boleśnie i wróciłem do kupionego w międzyczasie
domu w rodzinnym mieście. Błąd ! Wolałbym mieszkać dalej
w Irlandii i przejść przez ten kryzys w otoczeniu ludzi o mentalności do której Polacy dojdą za jakieś 3 pokolenia ( może ).
Dajesz ludziom super rady emigracyjne – chwała Ci za to , jesteś bezinteresowny i zasługujesz na tą samą szczerość :
NIE WRACAJ TU ! – i pomóż wyjechać do Australii 😉

Emilia, ten schemat jest dość powszechny i nie Tobie pierwszej się zdarzył. To jest bardzo smutne, przynajmniej dla mnie.

O nie tylko nie zycie w Polsce .Jestem tu od 3 lat po przezyciu 48 lat w Australi .Wrocilam bo tesknilam za Polska poza tym tato zmarl i pozostawil majatek. Mysle o sprzedarzy tego wszystkiego i powrocie do mojej kochanej Australi.Zycie w Polsce to pomylka ludzie zawistni ,hamstwo i bardzo zimno caly czas marzne .

Picoolek, większość znanych mi emigrantów przechodzi przez różne fazy nastrojów (tzw. wykres W). Nieustanna rozkosz życia to oczywiście powód do radości, choć z drugiej strony brak spojrzenia krytycznego może niepokoić.
Obserwując znajomych emigrantów stwierdzam, że pogłoski o powszechnym szczęściu w QLD są przesadzone: to właśnie stamtąd znam najwięcej osób, które zdecydowały się na powrót do Polski.

Mieszkam tutaj 1,5 roku. Mam wielu australijskich znajomych, przyjaciol a powyzszy art ma dla mnie wydzwiek pesymistyczny. Australia jak dla mnie to nic innego jak rozkosz zycia. Byc moze Brisbane jest inne.

Zawsze bedziemy tesknic za miejsca w ktorych bylismy, a bylo nam tam dobrze. Ale czy to znaczy że gdzies indziej bedzie nam gorzej?

Hej, weszłam tu tak przez przypadek, bo ostatnio zaczęliśmy z mężem myśleć o zmianie miejsca zamieszkania i zaczęłam czytać o Australii. Mieszkam od 4 lat w Irlandii, a mój mąż od 5 i mamy dość deszczu:P:P:P Irlandczycy tez wydają mi się nieotwarci na inne narodowości, bo w sumie dopiero w ostatnich 10 latach zaczeli zjeżdzać się ludzie z innych krajów do Irlandii. Wydaje mi się, ze potrzebują oni jakieś 30 latach, aby przyzwyczaili sie do innych kultur, no i w ostatnim czasie kiedy nadeszła recesja, sa bardziej negatywnie nastawieni do emigrantów. Podobnie było w latach 70-tych w UK.
Irlandia to mały kraj, który nie ma dużych miast, no bo Dublin i Cork to raczej nie metropolie, to tez uciążliwe, jeśli chcesz zmienić pracę.
Wiem, ze nie wrócę do Polski, bo nie potrafię tam już się odnaleźć. W Polsce jestem 2 razy w roku, lubię tam jeździć, ale już raczej nie potrafiłabym mieszkać.
Znam wielu Polaków, ale tylko niektórzy kolegują się z Irlandczykami. Wydaje mi się, ze wynika to z tego, iż Irlandczycy nie są otwarci na te przyjaźnie. Owszem odwiedzają nas Irlandczycy, ale nie nazwałabym ich naszymi przyjaciółmi.
Gdy Polacy mieszkający w Polsce usłyszą, ze mieszkam w Irlandii mówia, że super, że też by chcieli przeprowadzić się tam, a ja czuję, że to nie to i chciałabym dalej ruszyć. Chyba tak w życiu jest, że często chcemy tego, czego nie mamy:)
Pomyśleliśmy o Australii tak przez chwilkę, ale czy nie tęskniłabym tak trochę za Irlandią…..

Dziękuję za cytat z Herberta. Jest tak prawdziwy, jak to tylko możliwe. Jest o mnie, a wątpliwości Przemka są moimi. Dziękuję!

Słowa Herberta były pisane nie tak dawno temu, bo to ostatnie dzieło przed śmiercią w 1998r. Ale to nie ma znaczenia, bo ja w nich widzę pewien uniwersalizm, który zawsze będzie aktualny. Uczucia to uczucia, nie da się ich wytłumaczyć ani zracjonalizować. Nie da się powiedzieć dlaczego kochamy i tęsknimy do miejsc i ludzi, którzy nie są ciekawi i którzy być może na nasze uczucia nie zasługują. Też pogoń za rozwojem to trochę utopia, uwzględniając, że życie się jednak kończy, czasami w połowie, czasami bezsensownie.

Przemku

Twój blog dla mnie to skarbnica informacji o Australii. Też w jakimś sensie pomnik Australii, piękny obrazek, z pięknymi zdjęciami w którym widać nieukrywaną fascynację tym krajem. Jednak najbardziej interesujący moment tego bloga jak dla mnie to właśnie powyższy wpis.

Kryzys to stan dobry. „Pewność niepewna – odbiera wrażliwość jak każde szczęście”.

Pozdrawiam!

Jestem zaskoczony odzewem i ilością osób deklarujących podobne odczucia. Przyznam, że myślałem, że to tylko ja jestem taki słabo integrujący się.
Przemyślawszy jednak sytuację dochodzę do wniosku, że kryzysy na emigracji są nieuniknione i pewnie co jakiś czas będą się u mnie pojawiać.
{Podpierająca} ma rację, że świat się mocno zmienił i słowa Herberta mają już niewielkie zastosowanie. Żyjąc tutaj nie jesteśmy już tak mocno odcięci od kraju jak to bywało nawet 10-15 lat temu. Łatwiej też stworzyć sobie taki własny kawałek świata, jaki nam właśnie odpowiada: z zieloną zimą, papugami za oknem i językiem polskim używanym na co dzień. Ma rację również mówiąc, że najlepszym lekarstwem na myśli o powrocie są kontakty z polską rzeczywistością.
Świat zrobił się mały, warto z tego korzystać.

Jestem w „słusznym wieku” 39 lat, mąż i ja stanowiska dyrektorskie, dwie cudowne córeczki. Polska jest krajem chorym. Wstydzę się, że jestem Polką. Chciałabym żyć w kraju spokojnym, nie muszę mieć sąsiadów. Chcę się cieszyc dziećmi, mieć siłę aby się nimi cieszyć. Nic więcej.
Spójrzcie na ostatnia trgedię pod Smoleńskiem. Taki dramat, 2-3 dni i znów kłótnie, protesty, bo pochówek ma być na Wawelu (tak tak, mamy nowego króla i królową). Brak nam pokory. Warcholstwo, buta, zawiść.
Siostra jest w Australii od 1,5 roku. I studzę jej tęsknoty. Za czym? Do czego? Że nie jestem pewna jutra i w tej niepewności żyjemy wszyscy tu od lat?
Jesteśmy z mężem psychicznymi wrakami, zmęczonymi życiem, życiem w tym kraju. Tu nie ma miejsca dla ludzi uczciwych, średnio ambitnych, pokornych.
Bardzo chciałabym wyjechać z rodziną. Niestety mała wiara w siebie u Męża sprawia, że czytam sobie jedynie po cichu Państwa opinie. Życzę Wam dużo spokoju, szczęśliwych chwil. Nie tęsknijcie. Ten kraj nigdy sie nie zmieni.

No to dodam i ja swoje dwa grosze. Studia w Polsce przerwane dziekanka w Londynie, potem dokonczenie studiow w Polsce ( bo jak zaczelam to skoncze, nie wiem w sumie dzis czy to mialo sens czy nie), powrot do Londynu. Malzenstwo z obierzyswiatem z drugiego konca Europy. Po 10 latach w Lodynie, zaliczonych studiach na LSE i jako takiej pracy , propozycja wyjazu do Stanow do Teksasu w firmie meza. Wiedzielismy ze sie drugi raz nie trafi wiec oboje czulismy ze nie mozna powiedziec nie, sprzedalismy dom i wyjechali do USA. Mieszkamy tu juz 4 lata. Dzieciak nasz ma dziecinstwo z naszych marzen.

I jaka jest moja refleksja? Czesto czuje ze ja juz nigdzie nie naleze i to moze byc smutne, ale nie musi. Od Polski, choc zawsze przeciez mi bardzo bliskiej, dzieli mnie ponad dekada, tam tez juz troche inny swiat. Do Londynu tesknilam chorobliwie prze 2 lata i przeszlo, ale oprocz brytyjskiego paszportu nie laczy mnie z ta nacja nic.

Na zycie patrze jak na szereg doswiadczen, przezyc i przemyslen, a nie mysle gdzie lepiej.

Zrozumiec wlasna kulture tez paradoksalnie latwiej bedac od niej z dala i porownujac sie do innych. Tego Wam tutaj wszystkim nie musze chyba mowic, Wy to czujecie co nie.

Tak sobie teraz mysle ze nie powinnam byla powiedziec o Angloach ze z ta nacja nie laczy mnie nic. Nieprawda. 10 lat tam przezytych, moich mlodych lat przemyslen i doswiadczen. Nauczylam sie od nich jak dzialac w swiecie zawodowym i zarazilam sie pewnym stylem myslenia i nawet zachowania, mysle ze to jest nieuchornne i choc zazwyczaj tego nie zauwazamy, bo myslimy ze przeciez tak duzo nas dzieli bo ja Polka a on Angol. Asymilujemy sie czy tego chcemy czy nie, czy sie z Nimi przyjaznimy czy nie.

Pozdrawiam wszystkich obierzyswiatow. I przepraszam za balagan w wypowiedzi, pozno jest czas spac.

Przemek był właśnie na wakacjach, wrócił i jest wciąż w szoku po tym co czyta w internecie. Wkrótce dojdzie zapewne do siebie i odpisze coś mądrzejszego niż te słowa. Miło mu też, że wciąż tu ktoś zagląda.

Asiu, bardzo ciekawe co piszesz (czy Przemek jeszcze tu zaglada ? :-)), zwlaszcza dla mnie: w sumie spedzilam w Norwegii ok. 2 lat, pracowalam tam przez kilka letnich sezonow jako studentka, najpierw w hotelu w Oslo, potem na wsi (nauczylam sie nawet z tej okazji norweskiego !). Bylo to w czasach tuz przed/ w okolicy powstania Solidarnosci w Polsce, wszystkie owczesne tamtejsze przezycia byly niezmiernie pouczajace i ksztaltujace moj swiatopoglad.

Co do tych „madrych ludzi, którzy gdzieś tam wyjechali a potem wracali głównie dlatego, żeby dzieciom dać wszystkie te zapachy i smaki, które sami mieli w dzieciństwie i które sprawiały, że byli szczęśliwi.” — mysle ze jest na to wyjasnienie, i to dosc prozaiczne: byli szczesliwi poniewaz dzieci potrafia byc szczesliwe wszedzie, jesli tylko maja szczesliwych rodzicow. Ich dzieci bylyby rownie szczesliwe wyrastajac poza Polska w kochajacej sie rodzinie, ci ludzie myla uczucia swoje z uczuciami swoich dzieci.

Mieszkajac w Australii uczucie emigracji i osamotnienia byc moze poglebiane jest przez izolacje geograficzna, slyszalam to kilka razy od rdzennych Australijczykow, laknacych troche bardziej wyrafinowanej kultury europejskiej. Pamietam ze kiedy w poczatkach Internetu ludzie o podobnych zainteresowaniach zbierali sie w grupy, wsrod wielbicieli Leonarda Cohena z Australii rozlegaly sie prosby o przyslanie im CD Cohena, podowczas nie do dostania w sklepach w AU. Do dzis pamietam skarge jednego z wielbicieli „we cannot get them here, on this dump of civilization”, dalo mi to duzo do myslenia :-)).

Kilkanascie lat temu poznalam starszego podowczas Niemca, ktory tuz po II wojnie wyemigrowal do Perth, pracowal tam kilkanascie lat, tam urodzily sie jego dzieci, jednoczesnie zachowl maly domek ktory kupil tuz po wojnie na granicy szwajcarsko-niemieckiej.
Kiedy go poznalam pracowal w Kalifornii, zona mieszkala w Szwajcarii, dzieci pozostaly w Perth – nie chcialy sie przeniesc wraz z nim kiedy wracal do Europy. Czlowiek ten byl bardzo szczesliwy, mial przyjaciol w kilku krajach, rodzine rowniez, robil to wszystko tak ze wygladalo bardzo naturalnie, a bylo to w czasach kiedy nie bylo Internetu !

POdsumowujac: Herbert pisal o swiecie w jakim wyrosl, wiele sie zmienilo od tego czasu, swiat sie skurczyl, ludzie latwo sie mieszaja kulturowo, zanikaja granice mentalne. IMHO zamykanie sie w jednym kraju (np. Polsce) to skazywanie sie na zycie w gettcie kulturowym.
Oczywiscie sa ludzie stworzeni do podrozowania, sa rowniez tacy dla ktorych podroz w Polsce do miasta oddalonego o kilkanascie km jest wielkim przezyciem, wszystko zalezy do czlowieka.

A i jeszcze mogę dodać, że patrząc jako psycholog na życiorys Herberta to ja widzę same pozrywane więzy. I oczywiście to by się zgadzało, bo nie sposób pisać pięknie i głęboko o czymś czego się nie doświadczyło całym sobą.

Wspierająca – dzięki za wsparcie nie tylko dla Przemka. Lubię wysłuchać co mają do powiedzenia osoby z 20 letnim stażem poza Polską.

Ja mieszkałam dwa lata w NYC, dwa lata w Oslo w Norwegii, to wszystko przeplatane studiami w Polsce, bo mimo wszystko najtaniej. Teraz mam 33 lata jestem w Australii i mam mieszane uczucia, bo nie był to mój kraj marzeń. Raczej jestem tutaj dlatego, że chcę poznać kraj mojego męża, chcę się rozwijać zawodowo i osobiście i lubię też inność, innych ludzi, inne kultury, inne jedzenie, inne sposoby myślenia itd.

Nie mam problemów jak ktoś mnie określa emigrantką, bo to duża część polskiej tożsamości narodowej i wszyscy wybitni Polacy gdzieś tam w swoim życiu emigrowali i myślę, że doświadczenie innego jest ważne w procesie twórczym. Zwłaszcza, że w Polsce jest strasznie homogenicznie jeśli chodzi i o kulturę i o religię, o jedzenie, ubranie itd, itp.

Ogólnie ten dialog i powyższy wpis Przemka bardzo mi się podoba i mną poruszył. I pewnie nie tylko mną.

W każdym bądź razie wydaje mi się, że Przemkowi wyczerpały się trochę motywacje pobytu tutaj. Bo przyjechał zauroczony wakacjami, chciał poznać ten kraj w sensie przyrody, pięknych widoków i plaż i to się zrealizowało. Chciał też spróbować czy można zamieszkać na obczyźnie i czy się uda, no i udało się. Może też chciał spróbować tego wygodnego życia w ciepłym kraju no i spróbował. Ale co dalej. Oczywiście mogę się mylić, ale takie jest moje osobiste wrażenie z tego, co czytam.

Myślę, że czasami ludziom kiedyś tam wyczerpują się motywacje i przychodzi kryzys i ma to związek właśnie z sukcesem. Zwłaszcza jak sukces przychodzi jak jest się młodym. Młody człowiek potrzebuje marzeń, aspiracji itd.

Też myślę, że zostanę tu z 10 lat, zrobię specjalizację, nasiąknę trochę słońcem, inną kulturą i może przeprowadzę się gdzieś do Europy. Ostatnio doszłam do wniosku, że należę do osób, u których zawsze praca będzie przeplatana edukacją, podróżami i przeprowadzkami i tyle. Podobnie jak mój mąż, którego też poznałam w drodze.

Sama dzieci nie mam i nie wiem czy będę miała, bo jestem skupiona na innych rzeczach, jestem psychologiem i chcę się rozwijać zawodowo, chcę podróżować i poznawać świat i nie wiem, czy znajdę czas na dzieci. Jednak wiele razy słyszałam ludzi i to tych mądrych, którzy gdzieś tam wyjechali a potem wracali głównie dlatego, żeby dzieciom dać wszystkie te zapachy i smaki, które sami mieli w dzieciństwie i które sprawiały, że byli szczęśliwi. Ostatnio widziałam w TV jak słynny działacz human rights Australijczyk, który wyjechał do Londynu 20 lat temu mówił, że zrobił super karierę i atmosfera intelektualna Londynu nie może się z niczym równać, a jednak myśli o powrocie do Australii, żeby jego dzieci miały zapach plaż i słońce, zabawę na świeżym powietrzu, czyli to co sprawiało, że on był w dzieciństwie szczęśliwy.

Ale jest też coś innego. Zbigniew Herbert, który również dużo podróżował i ogólnie miał taki bogaty życiorys, że nie wiem jak można te wszystkie rzeczy upchnąć w jednym życiu. Napisał takie oto słowa w swojej ostatniej pracy. Lubię te słowa, bo coś się za nimi kryje i nie wiem dokładnie co. Ale też sprawiają, że się czasami zastanawiam, czy jednak nie warto wrócić.

„Można zaryzykować twierdzenie, że sensem mitu Antajosa jest przywiązanie – a więc uczucie raczej, niż ideologia, dlatego zapewne niepodobna tego przekazać innym. Naprawdę bardzo trudno przekonać kogokolwiek o tym, że warto kochać ubogi kawałek ziemi, mały jak cień osła, jak cień topoli, a także rozbity dom, zrujnowane miasto nad wyschłą rzeką, słowem miejsce, gdzie nas urodzono, i które nie mogło nas ani wyżywić, ani uchronić.
Dla nomadów cywilizacji, lokatorów samolotów odrzutowych, Antajos pozostanie na zawsze symbolem prymitywnego barbarzyńcy. Zdają się ulegać złudzeniu, że zerwanie więzów, chorobliwa ruchliwość, są koniecznymi warunkami postępu. Zapominają przy tym, że pogoń za słońcem, globalne utopie, muszą skończyć się katastrofą. Ostatecznie wszystko sprowadza się do wyboru lub przydziału miejsca na cmentarzu.
W cieniu rozłożystych ramion Antajosa znajdą miłościwe schronienie wszyscy owi dziwaczni uchodźcy, którzy w bezlitosnych oczach tubylców przybierają postacie niepojętych odmieńców, a nawet potworów.
Uratowali tylko dwa znikome skarby – własną mowę i imiona brzmiące w obcych uszach jak błazeńskie dzwoneczki. Wydarto im ziemię, zabrano wodę, w której oglądali twarze swojego boga i najeźdźcy.
Umierają teraz bezgłośnie w rozrzedzonym powietrzu cudzej wolności.”

ah, powinnam jeszcze dodac, ze od wielu lat nie uwazam sie za emigrantke, bo to pojecie zle mi sie kojarzy jeszcze z lektur szkolnych, i brzmi jakos ostatecznie, zamykajaco.

Jestem osoba urodzona i wychowana w Polsce, aktualnie mieszkajaca w US, wsord ludzi o podobnym rodowodzie.
Byc moze w przyszlosci przeniose sie do innego kraju (Polske wlaczajac, ale szczerze mowiac male na to szanse przy obecnym rozwoju wypadkow tamze), nie wiadomo co jeszcze moze sie zdarzyc (zwlaszcza ze konuiec swiata zapowiadany chyba …;-)).

Z wielkim zainteresowaniem ogladam w TV „House hunters international”, polecam, pokazuje ze obecnie wielu ludzi zmienia kraje zamieszkania wiele razy w ciagu swego zycia, kupuja domy/mieszkania bo sie przenosza, albo jako miejsce na wakacje.
Ostatnie odicnki: malzenstwo Amerykanin/Czeszka szukajace domku pod Praga, Amerykanka osiedlajaca sie w Rzymie, Irlanczycy szukajacy domu na wakacje w Turcji, para rosyjsko-amerykanska rozgladajaca sie za domem w Belize.
Polecam jeszcze raz jako odtrutke na emigrancki spleen :-))).

Natknelam sie na ten wpis i dyskusje z duzym opoznieniem, ale poniewaz jest bardzo ciekawa, dopisze sie.

Wyjechalam z Polski 20 lat temu, od razu wprost do Kalifornii, do dzis mieszkamy z mezem w okolicy do ktorej przylecielismy. Przylecielismy tutaj poniewaz po krotkim pobycie turystycznym 3 lata wczesniej orzeklismy obydwoje, ze to jest miejsce i ludzie bardzo odpowiadajacy nam. Mielismy obydwoje dobre wyksztalcenie, i kilka lat doswiadczenia zawodowego, ale pracy szukalismy z ogloszen, nie znalismy tu przeciez nikogo. Wiele lat zajelo tez przyswojenie sposobu myslenia tubylcow, teraz nie zdarza mi sie mylic zdawkowej uprzejmosci z checia zaprzyjaznienia sie.

Po 20 latach wypelnionych przygodami w zyciu zawodowym i prywatnym mamy wygodny duzy splacony dom z ogrodkiem w ktorym hoduje pomidory, truskawki i rosliny egzotyczne, super ciekawa prace w zawodzie o jakiej moglibysmy tylko pomarzyc w Polsce, bylismy w wielu krajach (rowniez kilkakrotnie w Australii :-)), zarowno turystycznie jak i w interesach, i obydwoje sadzimy, ze wyjazd z Polski to byla jedna z lepszych decyzji zyciowych.

Latamy do Polski co najmniej raz w roku (maz czesciej), mamy polska TVN24 i POLSAT, ja sledze polska polityke — a wszystko po to aby nie dac sie zwiesc pelzajacej nostalgii.
Z daleka Polska wyglada pieknie – wierzby przy drodze, bocianie gniazda, rodzina na codzien, przyjaciele spotykajacy sie na pogaduszki, wspolne wypady, etc.
Po killudniowym pobycie okazuje sie, ze wierzby zostaly wyciete w ramach prywatyzacji, bociany wytrute, rodzina i przyjaciele zapracowani tak ze nie maja czasu ani energii na spotkania czestsze niz te odbywane podczas corocznych wizyt.
Utrzymuje do dzis bliskie kontakty lefoniczne z przyjaciolkami z pracy, nawet ze szkoly sredniej, nie sadze abym mieszkajac w Polsce miala czas na czestsze spotkania.

Zmiany systemowe spowodowaly zreszta, ze niektorzy dlugoletni przyjaciele okazali sie obcymi ludzmi, kroluje „kasa” a „przyzwoitosc” jest pojeciem anachronicznym.
Kraj ze wspomnien sytdenckich przestal istniec, wspolczesna Polska jest krajem nieprzyjaznym ludziom uczicwym, w ktorym np. ja nie moglabym zyc na codzien.
Kiedy poslucham historii z pracy opowiadanych przez znajomych i przyjaciol wiem to na 100%.

Oczywiscie Polska daje komfort psychiczny polegajacy na wspolnym dziedzictwie kulturowym, zrozumieniu pozawerbalnym w kontaktach, etc., Dla mnie osobiscie nie rownowazy to jednakze poteznych minusow, nauczylam sie ze mozna porozumiec sie z ludzmi roznych nacji, od wspolnoty kulturowej wazniejsze sa przekonania i wspolne zainteresowania.
A poroumienie z ludzmi mowiacymi tym samym jezykiem czesto bywa zludne, przekonalam sie o tym bywajac wsrod tutejszej Polonii.

Tu mąż poprzedniej komentującej, Australijczyk. Mam polskie nazwisko ale po dziadku Rosjaninie, także nic o Polsce nie wiedziałem przed pobytem tam od 2004 roku. Zgadzam się z tym co mówisz o Australijczykach. Są (jesteśmy) zimni i powierzchowni. Znam te uśmiechy o których mówisz, które zarazem mówią 'Hi hi’ jak i 'fuck off’. Na domiar złego, Australijczycy powszechnie mają mylne zdanie o sobie, że są strasznie otwarci, przyjaźni i ciepli dla wszystkich.

W Polsce ludzie byli inni, ale też porąbani. W powierzchownym kontakcie wydawałoby się, że wszyscy otwarcie Cię nienawidzą. W miejscu sztucznych uśmiechów, jest brak kontaktu wzrokowego. Można coś kupić ze sklepu i nie otrzymać ani 'dzień dobry’, 'dziękuję’ ani 'do widzenia’ – chyba nawet robot byłby lepiej zaprogramowany. Zaprzyjaźniłem się dość blisko z niektórymi Polakami, i ożeniłem się z Polką także Polaków da się lubić (nawet bardzo ;), jednak coś jest nie tak z tamtejszą ogólną panującą atmosferą wśród populacji.

Chyba jedyny typ imigranta, który może być 100% zadowolony z wyjazdu ma 18 – 25 lat i jest single. Hormony i młodość robią swoje. Słyszałem wiele historii osób z różnych krajów, które pojechały do jeszcze różniejszych krajów i chyba nikt w końcu nie bawi się naprawdę DOBRZE nigdzie. Fajnie pojechać na chwilę ale nie na życie. Angole to świnie, Szwecja to odludki, Włosi to chamy, Japończycy to świry, Amerykanie to buraki, Dubajczycy to rozpieszczone bachory, itd.

Dla mnie więc wybór miejsce zamieszkanie nie chodzi o ludzi bo większość jest zawsze walnięta, i zawsze da się znaleźć parę fajnych (niekoniecznie tubylców). Lepiej popatrzeć na praktyczne sprawy – pogoda, otoczenia i zarobki względnie porównane do kosztów życia. Jak na razie Melbourne zadowala wszystkie trzy aspekty 🙂

Hej Przemku!

Dopiero dziś przeczytałam ten wpis i nie wiem czemu mi umknął. Wiesz co Ci powiem. Trochę to taki rachunek sumienia jest i bynajmniej nie mówię Ci to jako katoliczka, ale jako Polka.

Ciekawi mnie tylko, czy pod tymi pytaniami, nie czają się kolejne pytania. Jak by było gdybym został w Polsce. Jak by było gdybym teraz do Polski wrócił itd. Wiesz co, nikt Ci nie odpowie. Tyle historii i wersji ile emigrantów. Nie dowiesz się o ile nie spróbujesz.

Z mojej strony dwie myśli mnie naszły po przeczytaniu tego posta. Pierwsza to taka, że emigracja jest jak porzucenie rodzinnego miasta i wyjazd na studia do miasta odległego. Każdy na tym zyskuje, jedni wrócą drudzy zostaną. Jedni będą szczęśliwi, inni mniej – samo życie. Zawsze to zerwanie jakiś więzi i to bezpowrotnie. Potem nawet jak się wróci można zacząć budować ale już nie tak bardzo na tym co było, raczej od nowa. Oczywiście emigracja to dużo bardziej złożona sprawa niż wyjazd na studia.

Druga myśl to taka, że w tych wszystkich konwencjach, żartach w obrębie danej własnej kultury czujemy się tak wygonie jak ryby w wodzie. I niekoniecznie nas obchodzi czy pod całą tą otoczką interakcji i spotkań towarzyskich kryje się coś głębszego. W innej kulturze nie mamy tej otoczki jak ryby nie mają wody. I wtedy pozostaje tylko zejść na ten poziom głębszych relacji, i sumie łatwiej jest to zrobić z innymi emigrantami, niż z tubylcami, w tym wypadku Ozzikami.

Ja mojego męża Ozziego poznałam w Norwegii i było nam łatwiej, oboje czuliśmy zakłopotanie i zagubienie obcą kulturą.

To tyle z mojej strony.

Pozdrawiam!

A ja Wam zazdroszczę i tych Stanów i tej Australii przede wszystkim i tego że nigdy tam nie pojadę i nie zobaczę tych krajów, bo mnie nie stać na razie na to, ale Polski na dłużej to chyba bym nie opuściła nigdy, wszędzie dobrze ale w domu najlepiej

Jak bym czytala siebie. Na emigracji 12 lat. Tyle tylko, ze blizej 🙂 w USA 😀 tez gdzies tam w szafie mam nierozpakowae walizki, a kiedy lece do Polski to nawet te 10 godzin lotu jest przyjemnoscia. Chlone Polske miloscia jakiej kiedys nie mialam, widze swojskie twarze, nagle musze sie zastanowic co mowie po polsku- bo wszyscy to zrozumieja, bo tam mam rodzine za ktora tesknie, bo tam zostawilam przyjaciol. Mam nowych, ale to wciaz nie to. Nostalgia. To niekiedy przeszkadza, a prawie co noc sni mi sie moj rodzinny dom, i placz kiedy odlatuje. A przeciez nie zaluje. Tak do konca. Zobaczylam swiat, wiele, wiele tez osiagnelam i sie nauczylam. Poznalam nowe tworze, otworzylam sie, czuje ze swiat mozna zdobyc. Jestem pewniejsza siebie, i tutaj wreszcie w siebie uwierzylam. A jednak wciaz jestem na plocie….

oj powiało pesymizmem, a ja z mężusiem własnie o wize pracowniczą staramy się…głowa do góry…i pisać, bo czytając o zyciu w Ozi o plusach i minusach można przynajmniej teoretycznie sie przygotowac na niespodzianki, nawet te emocjonalne..hmmm

Spędziłam w Australii 4 lata i miałam w tym czasie dokładnie takie same odczucia jak Ty. Życie niby łatwe, ale jakoś ciężko złapać kontakt z Australijczykami. 95% moich przyjaciół w Australii stanowili Polacy. Te pozostałe 5% to byli Czesi… Życie było świetne, w sensie materialnym, braku problemów itp, ale mimo to nie potrafiłam poczuć się jak u siebie. Dlatego zdecydowałam się na wyjazd. To było prawie 1,5 roku temu. Sprzedaliśmy z chłopakiem wszystko co mieliśmy w OZ i ruszyliśmy w ramach przeprowadzki w podróż. Byliśmy pewni, że nowe życie ułożymy sobie gdzieś w Europie, żeby być blisko rodziny i znajomych. Podróż niedługo dobiegnie końca, a my już prawie na 100% jesteśmy zdecydowani na to, żeby do Australii wracać, co prawdopodobnie stanie się we wrześniu tego roku. Zauważyłam u wielu ludzi, którzy w OZ trochę pobyli, a potem zdecydowali się na powrót do ojczyzny, że jak tylko wyjadą z OZ to dochodzą do wniosku, że nie ma lepszego miejsca do życia. Szczególnie jak się OZ porówna do Polski. Nie zrozumcie mnie źle – ja kocham Polskę, jestem dumna, że jestem Polką i nigdy nie zapomnę o swoich korzeniach i tradycji. Ale, będąc teraz na chwilę w Polsce, czytając gazety, słuchając znajomych i rodziny, nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym tu mieszkać. Tu jest bardzo dużo problemów dotykających prawie każdego obywatela (niech przykładem będzie ZUS), o które w OZ nie będę się musiała martwić. I wymiar materialny nie jest tu najważniejszy. To po prostu najłatwiej oceniać, stąd o takich problemach piszę.

Patrząc z perspektywy dochodzę do wniosku, że brak australijskich przyjaciół był w dużej części moją winą. Wiadomo, że człowiek zawsze lepiej się dogada z rodakiem. I może dlatego te zawieranie przyjaźni z Australijczykami jest tak trudne – bo wymaga to większego wysiłku?

A co do tego, że drogo – myślisz, że kupno domu w Polsce jest tanie? Przeciętnego Polaka nie stać na kredyt, albo spłaca go z wielkim trudem. W Australii jest to dużo prostsze (nieruchomości są chyba jednak zdecydowanie tańsze w stosunku do zarobków).
To, że wszyscy mieszkają na kupie? gdzie mają mieszkać? na pustyni?

Podsumowując mogę powiedzieć jedno – Australia w porównaniu z innymi krajami wypada bardzo dobrze, jeśli chodzi o miejsca do życia. Cieszę się, że do tego wniosku w końcu doszłam, choć musiałam z OZ wyjechać na dłużej, żeby to zrozumieć. Pewnie zostając w OZ cały czas czułabym, że nie do końca jest nie tak jak powinno. A teraz wiem, że było super, tylko nie miałam odniesienia.

Pozdrawiam i do zobaczenie może kiedyś w OZ (my wracamy do Sydney i już z góry zapraszamy 🙂
Magda

Co innego mialem na mysli Przemo. Mianowicie to co wypisales grubsza czcionka. Ja tez to samo mowie ale w ostatecznym rachunku widze ten kraj w ciemnych barwach bo doswiadczylem tych negatywnosci na sobie wiele razy. Jakos do mnie nie trafia widzenie w pieknych kolorach faktu, ze znalezienie prostej pracy w Oz to droga przez meke, idiotyczne wymagania.
Swoja droga to dziwne ze masz „dolek”.

Niebywale Przemo ze ja mam takie same spostrzezenia o Oz co Ty (przynajmniej te co tutaj opisales) a moj punt widzenia na ten kraj znasz.

Będę bardzo monotematyczny-w ślad za poprzednim wpisem, ale to napiszę-myślę, że większość Polaków chciałoby mieć takie dylematy i problemy… Państwa blog, zdjęcia i opisy na nim publikowane z punktu widzenia przeciętnego Polaka i Polski jawią się jako RAJ na ziemi. I tyle…

Serdeczne pozdrawiam!

Czytam, ale nigdy nie komentowalam, dzis sie skusilam;) Mam wrazenie, ze fakt, ze ciagle myslisz o powrocie, ze ciagle zyjesz w rozkroku ma tutaj duzy wplyw. Ja przylecialam do Stanow od pierwszego dnia „zeby tu zyc” i owszem przez pierwsze 2-3 lata przytrafialy mi sie momenty nostalgii, ale poniewaz w niczym nie ulatwialy tutejszego zycia, to sie ich pozbylam. Tak, tak to sobie mozna zaprogramowac;))
Teraz po 25 latach nie wyobrazam sobie zycia gdzies indziej, a o powrocie do Polski nigdy nawet nie pomyslalam. Co nie znaczy, ze uwazam, ze w Polsce jest zle, wrecz przeciwnie, mam pelna swiadomosc tego, ze pod wieloma wzgledami jest lepiej niz w dzisiejszej Ameryce. Ale jednak, ja juz wyroslam z Polski:)

Normalnie jakbym czytal „wywiad” ze samym soba. No ale ja jestem stary, wredny i zmeczony, wiec moge sobie ponarzekac. Jedyne co sie nie zgadza, to ze pare moich najblizszych znajomych stanowia rdzenni Australijczycy i uwazam Aussiech za ludzi bardzo szczerych i prostodusznych, o otwartych sercach, z ktorymi bardzo latwo sie zaprzyjaznic.

Pozdrawiam z tropikow.

Biszop, takie nostalgie mnie nachodzą od czasu do czasu i zawsze mijają. Jakbym miał do Polski godzinę lotu tobym się co kilka miesięcy wyleczył taką wycieczką i pewnie bym wtedy głupot nie pisał. Jednak Australia jest jedyna w swoim rodzaju i ta jej odległość od świata to też z drugiej strony zaleta. Na razie wolę więc tak jak jest.
Mało mam na swoją obronę, ale jednak ja nie napisałem, że ten futbol jest głupi.
Czasami trzeba sobie ponarzekać, byle za bardzo nie weszło w krew.

Piwa ostatnio mało piję, bo jestem na diecie NŻT.

Ja nie jestem na emigracji??? Przemo – na pewno wszystko z Toba OK? Nie przesadziles z piwem tego wieczoru? 🙂
Wiesz, z Ciebie to chyba typowy Polak (to NIE jest komplement) – Oziki zimne, domy drogie, futbol glupi, a woda za mokra. Narzekam, wiec jestem, co?
A moze to nie te Oziki takie zimne, tylko Ty niezbyt starasz sie z nimi zaprzyjaznic caly czas porownujac ich do dawnych znajomych?
Moze ten futbol nie taki glupi tylko Ty nie zadales sobie trudu blizej go poznac?

Biszop, Tobie to łatwo powiedzieć, nie jesteś na emigracji.
A gdy zostanę nieszczęśliwym człowiekiem to przynajmniej blog na tym skorzysta. Ostatnio zrobił się nudny, bo nic się ciekawego nie dzieje. I byle tak dalej :).

Juz Ci chyba kiedys o tym pisalem – za duzo myslisz, Przemo.
Zabrzmi to brutalnie, ale zeby byc szczesliwym na emigracji MUSISZ chociaz troche o Polsce zapomniec a Ty sprawiasz wrazenie faceta, ktory cialem jest w Australii, a myslami w Polsce (walizki nierozpakowane po pieciu latach!?!). Jak sie bedziesz caly czas ogladal do tylu to sie w koncu wyp…., hmmm…. znaczy – przewrocisz sie. Wyladujesz w wariatkowie albo bedziesz po prostu nieszczesliwym czlowiekiem.
Sam nie wiem co gorsze.

Leave a Reply to PrzemekCancel reply