Pomysł naszych wakacji w Anglii był dość przypadkowy. Początkowo myśleliśmy o zupełnie innym kierunku, odrobinę bardziej egzotycznym. Do zmiany planów skłoniły nas linie Qantas, które ogłosiły promocję na linii do Londynu, dając za darmo bilet dziecięcy do biletu dorosłego. Pomysł na wakacje w Ameryce pozostaje więc do realizacji w innym terminie. Promocja Qantasa jakiś efekt miała, bo ostatni segment Boeinga 747 wypełniony był w środkowej części wyłącznie rodzinami w układzie 2+2. Reszcie pasażerów w tej części samolotu składam wyrazy współczucia.
Jako, że dzieciom też się coś od wakacji należy to jeden dzień poświęciliśmy w całości na wizytę w Legolandzie. Tak się szczęśliwie złożyło, że angielski Legoland jest akurat w Windsorze, w którym spędziliśmy kilka dni. Zabawa była przednia, nie tylko dla dzieci :). Klocki Lego są bowiem tylko dodatkiem do całkiem fajnego parku rozrywki, pełnego roller-coasterów, motorówek itp. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że mieliśmy sporo szczęścia, bo pogoda była upalna, a wodne rozrywki Legolandu takiej właśnie pogody wymagają.
Znaleźliśmy też imponującą kolekcję budowli z Lego.
Ten zamek nie jest z Lego. To najprawdziwszy zamek królewski w Windsorze. Wygląd ma wyjątkowo „zamczasty”, ale pracowano nad tym usilnie przez prawie 1000 lat! Budowę zamku rozpoczął ostatni pogromca Brytanii, czyli Wilhelm Zbobywca w roku 1070. Nie dość, że jest to jedna z trzech oficjalnych siedzib królewskich to obecna nazwa rodu panującego w Zjednoczonym Królestwie bierze się właśnie od tego zamku.
Windsor chwali się, że jest największym zamieszkanym zamkiem na świecie. Nigdzie nie podaje jednak wg jakiego kryterium… Rzeczywiście np. Wawel to przy nim jak mieszkanko w bloku, ale już taki Malbork? Tyle. że trudno Malbork uznawać za zamieszkany zamek :).
Ci panowie w czapkach z kanadyjskiego czarnego niedźwiedzia to klasyka.
Goszcząc na londyńskim Trafalgar Square odwiedziliśmy również National Gallery. Zbyt wiele czasu na galerię poświęcić nie mogliśmy, bo dzieci się strasznie nudziły. Z całej galerii zapamiętały tylko jeden obraz: królowej Jane Grey ściętej po 9 dniach panowania w wieku 17 lat! („Tato, czy jak się człowiekowi utnie głowę to może jeszcze żyć?”). Traf sprawił, że kilka dni później całkiem przypadkiem znaleźliśmy się w Bradgate Park niedaleko Leicester. W tym to parku oprócz jeleni można podziwiać ruiny zamku należącego niegdyś do rodziny nieszczęsnej 9-dniowej królowej.
dom, w którym urodził się sam William Shakespeare, Stradford upon Avon
W australijskiej Wiktorii również jest miasteczko o nazwie Stradford i również leży nad rzeczką Avon (cóż za przypadkowa zbieżność ;-)). Jest tam też organizowany festiwal szekspirowski. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Angielskie Stradford-upon-Avon podobało mi się bardzo.
Na zdjęciu powyżej typowa uliczka w taniej dzielnicy miasta Leicester.
W co drugim domu Polak, w każdym sklepie na półce piwo Tyskie, Żubr i Żywiec.
Ruiny rzymskiej łaźni w Leicester. Łaźnia zbudowana została przez Rzymian w roku 170. W V w. najechana przez barbarzyńców, którzy ani myć się nie potrzebowali ani języka nie znali…
Podobno historia powtarza się jako farsa. Oto XXI wiek, dawni barbarzyńcy się ucywilizowali, odkopali ruiny, zabezpieczyli, postawili płotek. Tymczasem Brytanię najechali nowi barbarzyńcy, znów języka nie znają, znów nie wiedzą co to jest ;P. Puszka na tablicy mówi wszystko, to nie ja ją tam postawiłem.
Jeden z symboli Anglii: auto produkowane wyłącznie dla lokalnych taksówek.
Skegness nad Morzem Północnym. Radosne molo w środku lata. W tle wiatraki, zapewne wschód słońca wygląda z nimi imponująco. Już zaczynam rozumieć dlaczego Anglicy lubią Australię ;).
W odpowiedzi na “Jeszcze o Wyspach”
Jak to Anglicy chwala Oz? Przecierz oni tu sa whinging Poms? Ja prawie tez, te ich narzekanie skads sie wzielo, ja szybko po przyjezdzie zrozumialem skad.