Każdy zwiedzający Wyspę Północną (czyli jesteśmy znów w Nowej Zelandii) przyjeżdża do Rotorua. Każdy też przeczyta gdzieś, że w Rotorua śmierdzi siarką. Kłamstwo! Nie śmierdzi siarką tylko siarkowodorem, czyli czymś zbliżonym do zgniłego jaja albo jadowitego bąka (przy czym nie mam na myśli owada). Intensywność zapachu zależy oczywiście od siły i kierunku wiatrów, ale spokojnie można przyjąć, że czuć jest ten smród w całym mieście oraz na terenach aktywnych gejzerów w pobliżu miasta.
Czy da się do tego przyzwyczaić? Być może tak, my jednak nie mieliśmy tej szansy, bo spędziliśmy tam tylko 3 dni. Mój kolega z pracy, który mieszkał w Rotorua kilka lat twierdził jednak, że on u siebie w domu tego zapachu nie czuł. Albo stracił węch albo się naprawdę przyzwyczaił.
Za to na terenie Holiday Parku, w którym mieszkaliśmy, były baseny z podgrzewaną wodą. Najcieplejsze miały mieć ok. +40 st. C, ale chyba było więcej… po paru minutach siedzenia w gorącej wodzie zaczynało nam się robić słabo.
Tak czy inaczej warto do Rotorua przyjechać z kilku powodów. Pierwszym są oczywiście gejzery. Poniżej (i w kolejnych notkach) fotograficzny przegląd miejsc aktywnych geotermalnie jakie zobaczyliśmy w ciągu tych 3 dni.
Kuirau Park, blisko centrum Rotorua.
Jedyne miejsce, gdzie zjawiska geotermalne można pooglądać za darmo. Pełno bulgocących bajorek z błotem i parujących jezior.
Kuirau Park. Na jeziorkiem unosi się delikatna „mgiełka”. To ona tak cuchnie.
Wai-O-Tapu. Park geotermalny, 25km na południe od Rotorua. Na zdjęciu klasyk: gejzer Lady Knox. Ten pan trzyma w ręku mydło, które za moment wrzuci do paszczy gejzeru. Ta ceremonia odbywa się codziennie o godz. 10:15. Warto przybyć na miejsce przed godz. 10:00 żeby zdążyć kupić bilet (blisko $30) i dojechać na miejsce „prezentacji”.
Przed „Lady Knox” zbudowano widownię dla kilkuset osób.
Na zdjęciu wypatrzony przez Monikę w tłumie sam Michael Jackson ;-).
Lady Knox w akcji. Kropelki (zimne) pryskały na pierwsze rzędy widzów.
Wai-O-Tapu. Parujące i śmierdzące jezioro.
Na wodospady w takich miejscach trzeba uważać: może tam płynąć wrzątek.
Brzeg jeziorka z bliska
5 odpowiedzi na “Rotorua – opowieść ze smrodkiem”
Mati: tak blisko już nie będziecie od NZ.
Yowy: Ja jestem na każdej fotce, ale z drugiej strony aparatu ;). A MJ? Raczej na islamist(k)e wyglada niz na Azjate.
Czemu Was nie ma na tych fotkach?
PS.A ten MJ to teraz żółty pigment sobie wszczepia?
Świetne fotki. Przeglądałem już trochę relacji z tego miejsca z wycieczek znajomych. Niestety przed wyjazdem z Australii już nie zdążymy wyjechać do NZ, ale jest to nasz plan na przyszłość 🙂
Takie porównania są bardzo ryzykowne i subiektywne. Wybierzemy się kiedyś do Yellowstone to sam sprawdzę.
Może i zapach nieszczególny, ale jakie widoki ;-). I wrażenia – czekanie na wybuch gejzerów ;-).
Twoje zdjęcia przypomniały mi nasz pobyt w Yellowstone NP – prawdopodobnie bez porównania (na korzyść Parku w Stanach, w NZ nie byłam), ale na pewno jest to miejsce, gdzie warto zawsze wrócić.