Dwa dżetlagi (czy jest jakiś polski odpowiednik tego słowa?) w przeciągu dwóch tygodni to sporo. Przyleciałem do Melbourne w sobotę o 7:30 rano, a zegar wewnętrzny wskazywał mi wciąż piątek 21:30 czasu polskiego. Przylot poranny uważam za najlepszy dla szybkiego przełamywania zmiany czasu, ale w ten weekend było naprawdę trudno. Najpierw sobotni występ Ewy na dorocznym koncercie jej zespołu „calisthenics” (bardzo ciekawy, ale potrzebowałem zapałek pod powiekami). W niedzielę polski festiwal na Federation Square w Melbourne (pierwsza przypalenizna słoneczna w tym sezonie!) chyba nadwyrężył moje siły i nie pamiętam zbytnio co potem mówił Father Tony na Mszy u św. Benedykta w Burwood. Monika twierdzi, że sporą cześć kazania zwyczajnie przespałem :/.
Dzisiaj jest już znacznie lepiej i jestem już w pracy.
7 odpowiedzi na “Jet lag”
Ja tylko pomyślałem sobie, że Australia raczej przyciąga bardziej, hmm… świeckich emigranów niż np. USA.
Tym bardziej, że połowa Polaków, których tam poznałem (fakt poznałem tylko kilkoro) należała do grupy, którą kaścół chciałby leczyć.
Tak czy inaczej fajny blog, doszukałem się onetowych początków i dzisiaj (do)czytam. 🙂
Tomek, śmiejemy się z Polaków co chodzą do kościoła bo „wypada”, a z tych co nie chodzą, bo „nie wypada” to już nie? Póki co w Australii jest wolność wyznania i wolność dobierania sobie przyjaciół i znajomych.
Kościoły wcale nie są zaś puste, przynajmniej katolickie, bo w innych nie bywam.
Chodzicie na mszę w Australii?
Słyszałem, że to kraj tak świecki, że przyznanie się do uczęszczania na msze to towarzyski nietakt.
Alez oczywiscie, ze istnieje polski odpowiednik jetlagu – Zespol Naglej Zmiany Strefy Czasowej.
Krotko i lapidarnie 🙂
jet lag nie ma polskiego odpowiednika … kiedys to sprawdzalem 🙂
Luki: nic przyjemnego, zło konieczne.
Jeszcze nie przeżyłem nigddy tego doświadczenia, ale jestem bardzo ciekawe jak to jest 🙂
Pozdrawiam